Bez pardonu to pierwszy album cyklu Thunderbolts z linii wydawniczej Marvel NOW! Trzon odświeżonej grupy stanowią kontrowersyjni bohaterowie słynący z niepohamowanej brutalności i przemocy – Punisher, Elektra i gwiazda ostatniego sezonu, wyszczekany zabijaka Deadpool. Dodajmy do tego Czerwonego Hulka, czyli przemienionego w groźne monstrum generała Rossa, oraz drugiego Venoma (w tej roli Flash Thompson), a otrzymamy wybuchową mieszankę z prawdziwego zdarzenia. Nadciąga nieprzebierający w środkach oddział do zadań specjalnych.
Na pierwszych stronach niniejszego komiksu jesteśmy świadkami krótkiego, acz treściwego procesu werbowania powyższych śmiałków. Rzeźnia, jaką fundują swoim wrogom zaprawieni w bojach zabójcy, sugeruje, z jakiego typu opowieścią będziemy mieli do czynienia. Album zawierający sześć pierwszych rozdziałów serii skąpany jest w czerwieni – nie tylko ze względu na ubiór czy kolor skóry ekipy, ale również potok krwi wypływający z ciał ich kolejnych ofiar.
Historia jest niezbyt skomplikowana, dość schematyczna i wtórna. Debiutancka misja wystrzałowego zespołu skoncentrowana jest wokół eliminacji despotycznego generała Awy rządzącego twardą ręką w totalitarnym państwie Kata Jaya. Z biegiem rozwoju fabuły okazuje się, że podstępny Ross ukrywa przed sojusznikami prawdziwy cel owego zadania. W dynamicznej, pełnej szalonych pojedynków opowieści pojawiają się drugoplanowi adwersarze z ogromnego uniwersum Marvel Comics – dysponujący potężną mocą Czerwony Leader oraz oszalały Madman.
Niestety dobrze zapowiadająca się historia szwankuje w wielu elementach. Oprócz mocno przewidywalnej fabuły scenarzysta komiksu serwuje nam wyjątkowo miernie zarysowane postacie. Wydawało się, iż umieszczenie w jednym miejscu Punishera, Deadpoola, Elektry i Venoma okaże się strzałem w dziesiątkę i gotowym przepisem na końcowy sukces. Nic bardziej mylnego. Rozmowy i interakcje między rzeczonymi wojakami są nudne oraz beznamiętne, a żarty wygłaszane przez łebskiego Deadpoola mało zabawne i pozbawione charakterystycznego dla niego pazura; wystarczy przywołać jego wywody o pokonanym dyktatorze, aby stwierdzić, iż Daniel Way niezbyt dobrze radzi sobie z konstrukcją komiksu superbohaterskiego.
Źródło: Egmont
Nieco lepiej prezentują się ilustracje Steve’a Dillona. Oczywiście nie ma zbytnich powodów do huraoptymizmu, ale przy warstwie fabularnej rysunki amerykańskiego artysty są dość dobre. Artysta prawidłowo oddał wygląd i naturę zadziornych bohaterów, w szczególności Deadpoola i Red Hulka. Ilustrator przyzwyczaił nas do sporego nagromadzenia brutalnych scen narysowanych z wielką wprawą, czego doświadczyliśmy choćby w cyklu Kaznodzieja czy miniserii Punisher – Witaj ponownie, Frank. Świetnie wypadają okładki kolejnych rozdziałów autorstwa Juliana Totino Tedesco i Christiana Naucka, które nieco zawyżają końcową ocenę recenzowanego dzieła.
Seria Thunderbolts to niestety jeden ze słabszych tytułów z wydawanych obecnie w Polsce komiksów z Marvel NOW! Na przykładzie rzeczonej opowieści można śmiało powiedzieć, że samo wrzucenie znanych i lubianych postaci do jednego albumu bez przemyślenia całej historii mija się z celem. Wielka szkoda, gdyż w rękach bardziej utalentowanego scenarzysty komiks mógłby być prawdziwym hitem.