W Titans jest nawet gorzej niż przed tygodniem - antagonista Doktor Light w trymiga zasłużył na tytuł jednego z najgorzej prezentujących się ekranowych złoczyńców.
Bywało żenująco, teraz po prostu powiało nudą. W serialu
Titans po dwóch kuriozalnych w wydźwięku odsłonach przyszła pora na kolejny jakościowy spadek poziomu fabularnego, tym razem na dobre utwierdzający nas w przekonaniu, że na tę historię twórcy nie mają po prostu większego pomysłu. Jeśli jakieś światełko w tunelu widać, to wyłącznie dosłownie - jest nim absurdalnie wypadający na ekranie Doktor Light. A to spróbuje zaświecić jak zepsuta latarka, a to zacznie stroić dziwaczne minki w czasie rozmowy ze starym wyjadaczem w osobie Deathstroke'a. Pojedynek z nim miał być dla nastoletnich Tytanów prawdziwą szkołą życia, tymczasem koniec końców okazał się czymś na kształt grzybobrania w zimie. Wiecie, borowików już dawno nie ma, ale zapaleni grzybiarze podążają swoimi szlakami w nadziei na to, że ostatni owoc lasu trafi do wigilijnego garnka. Podobnie jest z fabularnym napięciem w produkcji DC Universe. Zdajemy sobie sprawę, że w tej materii ni widu, ni słychu, lecz każdy z nas chciałby natrafić na jakiegoś zabłąkanego Slade'a Wilsona tudzież narracyjną woltę. Niczego takiego jednak nie uświadczymy, skoro autorzy bardziej emocjonują się ukazywaniem, jak Tytani trenują i plotą trzy po trzy. W tych zawodach są przecież niedoścignionymi mistrzami.
Light wykurzył starszą generację Tytanów do San Francisco, więc szansa na jakościową poprawę stworzyła się siłą rzeczy - tytułowi bohaterowie zyskują, gdy operują jako grupa. Z niejasnych przyczyn scenarzyści mieszają ich jednak w fabularnym sosie tak często, jak to tylko możliwe. Rozrzucają, rozbijają, dzielą, byleby tylko nie pokazać herosów razem. Symptomatyczny wydaje się przypadek Kory, która cały zeszły odcinek spędziła na pozbawionych większego sensu rozmowach z kochasiem z Tamaranu. "Wracaj, królowo, będzie klawo!" - zdawał się mówić międzygwiezdny przybysz, by potem dać się ograć jak nieopierzony podrostek i mimowolnie zostać wpakowanym do kosmicznej kapsuły z biletem powrotnym. Wątek ten sprawdził się fatalnie jako kontrapunkt dla zasadniczej osi fabularnej, w ramach której Tytani mieli wziąć się za łby z Doktorem Light. Walka na stadionie wypadła groteskowo; próba otoczenia złoczyńcy i rozwiązanie akcji w kilkanaście sekund jawiły się jak najgorsze tego typu zabiegi z superbohaterskich produkcji stacji The CW. Już wówczas rozbolała mnie głowa, lecz zupełnie nie zakładałem, że to nie koniec zgniłych jaj, którymi postanowili obrzucić mnie twórcy. Jest w odcinku
Ghosts scena, w której Wonder Girl przy pomocy lassa i motocykla próbuje powalić antagonistę. Nie będę owijał w bawełnę: mamy tu do czynienia z wizualną żenadą, która nie powinna mieć miejsca w ekranowym świecie XXI wieku. Jakby ktoś ten zmniejszający się jednoślad narysował w bloku rysunkowym, a potem za pomocą kalki odbił na ekranie. Nie było kreski, szkoda też, że zabrakło kropki.
Tytani w 2. sezonie przybrali bowiem niepokojącą manierę stawania się osobliwymi wariacjami na temat Benjamina Buttona - zamiast dojrzewać młodnieją, a dawne wulgaryzmy i słowne przepychanki ustąpiły w ich codzienności miejsca emocjonalnym dysputom bez końca. Co prawda Hank sobie pod nosem przeklnie, jednak chwilę później każdy członek drużyny będzie mamrotał, jak to Dick musi uważać z Rose. No bo to panna Wilson, a tatuś Deathstroke tak często daje kuku, że najpierw wywołał na razie okrytą welonem tajemnicy traumę w życiu młodocianych bohaterów, a później wysłał na tamten świat swojego syna, Josepha. O złowrogim usposobieniu antagonisty częściej się na ekranie mówi, niż de facto to obrazuje. Gdy naprzeciw Slade'a twórcy sadzają Doktora Light, rozmowa o polowaniu na Tytanów ma w zamierzeniu przerażać. Sęk w tym, że z racji zachowania rozmówcy Wilsona zaczyna bardziej śmieszyć. Nie sposób potraktować poważnie żadnego wątku z tak eksponowanym antagonistą. Nie dość, że nie ma on w sobie ani krzty charyzmy, to jeszcze wygląda jak świr po ucieczce z zakładu psychiatrycznego, który postanowił ubrać się w miejscu skupu złomu. Na tym tle zdecydowanie lepiej wypada zbroja Deathstroke'a - miejmy nadzieję, że w dalszej części sezonu będziemy ją widywać naprawdę często.
Tytuł
Ghosts doskonale oddaje położenie dzisiejszych ekranowych
Titans - przez opowieść i postacie, i portretujący je członkowie obsady kroczą jak mary, odbijając się od kolejnych fabularnych barykad. Rozwój psychologiczny czy emocjonalny bohaterów ufundowany jest w dodatku na oczywistościach. Wiemy więc, że Jason Todd stanie się bardziej "be" niż "cacy", a Rachel będzie stopniowo opanowywana przez wewnętrzne demony. Takie metamorfozy nie mają więc prawa działać, skoro traktuje się je w tej historii jak wytrychy. Za nami już blisko ćwiartka sezonu, przy czym jeśli ktoś faktycznie odczuł jej moc sprawczą, to zachowujący się jakby przebywał na potężnym kacu Deathstroke. Jeszcze gorzej, że przez najbliższe trzy tygodnie będziemy musieli skupić się na genezach i retrospekcjach, co dobrze w kontekście serialowej przyszłości na pewno nie wróży. Panaceum na fabularną stagnację póki co nie ma. Gdzieś z tyłu głowy czuję, że nie ma i nie będzie - z pustego i Salomon nie naleje.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h