Okropny bałagan - te słowa będą bodajże najlepiej podsumowywać to, co zobaczyliśmy w 2 ostatnich odcinkach Titans. Są one aż do bólu rozczarowujące, jeśli tylko weźmiemy pod uwagę, że sam ogólny pomysł na ten etap historii przynajmniej na papierze prezentował się naprawdę przekonująco. Wizyta w zaświatach, mająca w zamierzeniu dać oddech od zasadniczej osi opowieści, jak również zmagania tytułowej drużyny bohaterów z wrogo nastawionymi w jej kierunku mieszkańcami Gotham mogły wyciągnąć Tytanów z fabularnego marazmu i przywrócić serial na właściwe tory. Tej szansy ostatecznie nie wykorzystano; wszystko przez wołające o pomstę do nieba wykonanie - sposób realizacji najważniejszych wątków pozostawia wiele do życzenia. Razi też narracyjna skrótowość i pretekstowe posługiwanie się poszczególnymi elementami opowieści, dzięki którym niektóre z postaci wyciągane są na ekranie niczym króliki z kapelusza, by odwołać się choćby do przypadku Rachel, Donny i Hanka. W dodatku coraz mniej emocji wzbudza starcie młodych herosów ze Strachem na Wróble i Red Hoodem; pierwszy z nich w ekspresowym tempie traci wiele ze swojego zła i szaleństwa, drugiemu natomiast bliżej już chyba do miana rozwydrzonego bachora niż młodzieńca ze skrzywioną psychiką. Szkoda, reanimacja Tytanów za chwilę zacznie przypominać próbę ożywienia trupa.  W pełni kupuję koncepcję, która przyświecała autorom przy tworzeniu zarysu Souls. Czarno-biała tonacja, przebitki z Temiskiry, nienachalna metafora zawieszenia pomiędzy życiem a śmiercią w postaci podróży pociągiem, nieoczekiwane spotkanie Tima Drake'a i Wonder Girl, czary rzucane przez Rachel Roth. Rzecz w tym, że z każdą kolejną minutą seansu coraz mocniej dochodziło do mnie, iż scenarzyści poza wyszczególnieniem powyższych elementów fabularnych nie mieli pomysłu na to, jak je ze sobą połączyć. Widz może więc koniec końców odnieść wrażenie, że powrót Donny i Rachel - rozciągnięty jeszcze na kolejny odcinek - jest jednym wielkim pretekstem. Młoda bohaterka z Temiskiry wraz z Timem i Hankiem przemierza w końcu dojmującą krainę zaświatów, nie robiąc nic szczególnego poza powalaniem armii atakujących ich upiorów. Nie ma tu absolutnie żadnej refleksji nad położeniem postaci, a obudowanie wątku samobójczą próbą Bruce'a Wayne'a czy wędrówką po wyciętym w tekturze pałacu w Temiskirze wypada kuriozalnie. Dostrzegam nawet większy problem: odcinek mający przynieść fabularny spokój niepostrzeżenie zamienił się w jeszcze jedną zapchajdziurę, jakby odpowiedzialni za produkcję nie dostrzegli, że w poprzednich tygodniach było ich aż nadto. 
fot. HBO Max
Do najważniejszych dla obecnego sezonu wydarzeń powróciliśmy w Troubled Water. I znów ta sama bolączka - twórcy mieli znacznie większe ambicje niż możliwości, nie mówiąc już o (nie)posiadaniu odpowiedniego warsztatu. Odcinek, który mógł stać się wspaniałym hołdem dla trylogii Christophera Nolana o Mrocznym Rycerzu, ukazującej Gotham w stanie wrzenia, to zlepek posklejanych naprędce wątków. Opanowująca miasto Batmana groza została sprowadzona do ujęć eksponujących jatkę kilku postaci tudzież kadru poświadczającego, że na niebie lata helikopter, więc dzieje się tu coś złowrogiego. Trudno przejść również do porządku dziennego nad faktem, że Barbara bezwiednie wykonuje wszystkie polecenia Dicka, Superboy ma olbrzymi problem z właściwym wykorzystaniem mocy na placu boju, robiąc w gruncie rzeczy za fajtłapę, a po "teście", któremu poddana została zmierzająca do Gotham Donna, część z nas będzie chciała ukryć twarz w dłoniach. Kwintesencją żenady staje się jednak pojedynek Tytanów z oddziałem policji; zarówno jego powody, jak i sam przebieg przywodzą na myśl szkolny teatrzyk, który jedynie imituje ważną walkę odbywającą się w świecie superbohaterów. Na domiar złego przejmujący kontrolę nad Wayne Manor Jonathan Crane i Jason Todd z psychologicznego punktu widzenia drepczą w miejscu, od jakiegoś czasu zajmując się głównie strojeniem groźnych minek i wybierając się na przejażdżki po Gotham. Weźmy jeszcze pod uwagę, że scenarzyści robią nas w bambuko. Z ekranu padają słowa, jak wielu ludzi mogło zostać zainfekowanych po zatruciu wody, lecz ostatecznie odniesiemy wrażenie, że będzie to jakieś kilkanaście osób. Reszta zachowuje się po prostu tak, jakby właśnie wyszła ze spotkania płaskoziemców.  Nie mam już żadnych złudzeń do tego, że 3. sezon Titans da się w jakikolwiek sposób uratować - fabularnej indolencji nie zmieni ani Bruce po ewentualnym walnięciu samobója, ani wprowadzenie do opowieści całego uniwersum DC. Do zakończenia aktualnej odsłony serii pozostały zaledwie trzy odcinki, które najprawdopodobniej uświadomią nam, że ekranowym Tytanom bliżej dziś do potworów Frankensteina niż komiksowych postaci z krwi i kości. Scenarzyści uprawiają przecież nieustannie tak charakterystyczne dla nich "w koło Macieju", ogrywając każdy superbohaterski schemat do znudzenia i jedynie pozorując, iż mamy tu do czynienia z nową jakością. Nie będę owijał w bawełnę: gdybym mieszkał w serialowym Gotham, sam zwróciłbym się przeciwko młodym herosom. Nie ma w końcu nic gorszego niż (nad)ludzie, którzy wywołują w nas uczucie senności. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj