Pierwszą i najważniejszą rzeczą, którą trzeba sobie uświadomić, jeśli chodzi o Noah, to fakt, że film powstał na kanwie bardzo specyficznej historii. Biblijna opowieść rządzi się swoimi prawami wynikającymi z pewnej konwencji. Jej alegoryczności, metaforyki, klimatu kiczu oraz szeroko posuniętej uniwersalności przekazu nie można widzieć w kategorii wad. To jakby krytykować film o superbohaterze za to, że jest w nim postać z mocami, które pozwalają jej fruwać w powietrzu na pajęczej sieci.

Aronofsky wiedział, co robi, więc całość utrzymana jest w charakterystycznym i spójnym klimacie. W filmie o Noe, wybranym przez Boga do spełnienia misji odkupienia grzechów świata, ani razu nie pada słowo "Bóg". Jest to genialne posunięcie, które nie tylko zapewnia Noemu uniwersalny i powszechny wydźwięk, ale dzięki temu odcina się także od próby jakiejkolwiek oceny i nie pełni roli moralitetu. To nie jest film religijny i należy o tym pamiętać, zanim wrzuci się go do gatunkowej szufladki, do której zupełnie nie pasuje.

Noah nie jest też filmem o Bogu, tylko o ludziach, o ich upadkach i sile, by się podnieść. Ponieważ historia Arki Noego jest w Biblii jedynie zarysem, to Aronofsky miał spore pole do popisu podczas wprowadzania do fabuły elementów dramatycznych: typowo ludzkich zachowań, problemów i pragnień, które są z nami zawsze, bez względu na czas i miejsce. Były momenty, gdy wysokie C towarzyszące filmowi zgrzytnęło, choćby w dialogach, ale w większości zachowano proporcje, nie skłaniając się ku przesadzie.

Sama mistyka filmu z łatwością przenika dramatyzm i łączy się z wydarzeniami, które mogłyby mieć znamiona realności. Upadłe anioły w postaci kamiennych olbrzymów występują obok siewu i zbioru ziół, a las wyrastający z niczego współgra z dziecięcymi zabawami i młodzieńczymi zalotami. Charakterystyczna reżyseria i montaż, sprawiające często wrażenie kiczu, mają swoje uzasadnienie w konwencji, a realizacja choćby snów Noego, tak przejaskrawiona i wyolbrzymiona, idealnie oddaje specyfikę zjawiska snu. Dzięki temu można się poczuć faktycznym uczestnikiem wydarzeń i zajrzeć do głowy bohatera, bo tak zrealizowany sen z łatwością skojarzymy z tymi, które na co dzień przytrafiają się nam.

Aktorstwo w Noah także jest specyficzne. To, co może się momentami wydawać brakiem umiejętności, po raz kolejny należy uznać za pewien schemat, bo postacie funkcjonują na zasadzie toposów, więc należy odbierać je w sposób alegoryczny, podobnie jak całą historię. Dużo w nich czerni i bieli, czyli zupełnie jak w Biblii. Nie zapomniano jednak o pogłębieniu ich motywów i zachowań, bo film Aronofsky'ego to nie ścisła adaptacja, a jedynie wariacja na temat historii Noego, Arki, Potopu i tamtego świata. Moim aktorskim faworytem jest Logan Lerman w roli syna Noego, Chaima, oraz Anthony Hopkins i jego kreacja Matuzalema. Najsłabiej z kolei wypada odtwórca roli Sema, który na ekranie błyszczy jedynie wyglądem.

Noah nie jest arcydziełem ani filmem idealnym. Znajdą się niedociągnięcia, bo można było lepiej poprowadzić aktorów i dopracować dialogi. Przede wszystkim należałoby zrezygnować z nadmiaru CGI, które psuje odbiór wizualny, szczególnie po początkowej sekwencji surowości krajobrazu świata, która była ostra, piękna i poetycka zarazem. W ostatecznym rozrachunku mam wrażenie, że koncepcja Aronofsky'ego była genialna i film ten powstał po dogłębnym zrozumieniu oryginału oraz jego specyfiki, a reżyser dokładnie wiedział, co i jak chce pokazać.

Według mnie Noe musiał być dokładnie taki. Zrezygnować z któregoś niepokojącego, dziwnego i niepasującego elementu, to jakby obedrzeć ten film z czaru, który posiada i któremu niewątpliwie uległam. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj