Tokyo Mirage Sessions #FE Encore to, przynajmniej w teorii, crossover dwóch serii z Japonii – Shin Megami Tensei i Fire Emblem. W praktyce jednak znacznie więcej jest tutaj elementów z tego pierwszego cyklu i jeśli graliście w jakąkolwiek Personę (w tym świetną piątą część), to szybko poczujecie się tutaj jak w domu. Z serii taktycznych strategii zaczerpnięto tutaj naprawdę niewiele i są to elementy kosmetyczne, a nie takie, które miałyby jakikolwiek wpływ na sam gameplay. Historia łączy świat japońskiego show-biznesu, a przede wszystkim idoli i idolek, czyli młodych, pięknych i utalentowanych gwiazd, z alternatywnym, mrocznym wymiarem, który zamieszkiwany jest przez tajemnicze istoty – tytułowe Miraże. Część z nich stanie się naszymi sprzymierzeńcami, a z innymi będziemy musieli stanąć do walki. Opowieść momentami potrafi wciągnąć, ale niestety nie uniknięto tutaj pewnych klisz charakterystycznych dla japońskich RPG-ów, na czele z wyjątkowo nijakim protagonistą. Itsuki Aoi pozbawiony jest charakteru i na tle swoich kompanów, z których każdy się czymś wyróżnia, wypada po prostu blado. Nie pomaga też fakt, że jako jedyny bohater jest on przypisany do naszej drużyny na stałe i nie możemy go z niej wyrzucić.

Fabuła

7 /10

Pod względem rozgrywki mamy do czynienia z klasycznym przedstawicielem gatunku jRPG, w którym nasz czas podzielimy na przechadzki po współczesnym Tokyo (mocno ograniczonym – w grze jest zaledwie kilka niewielkich lokacji) oraz eksploracje lochów. To właśnie ten drugi element zajmie nam najwięcej czasu i to tam będziemy brali udział w starciach z naprawdę licznymi przeciwnikami, bo wzorem innych gier tego typu, walk jest tutaj naprawdę wiele. Na szczęście, nie przeszkadzają one tak bardzo, jak w innych jRPG. Duża w tym zasługa naprawdę przyjemnego i efektownego systemu walki. Tokyo Mirage Sessions #FE Encore stawia na klasyczne pojedynki w turach, ale oferuje ciekawy twist w postaci „sesji”. To kombinacje ataków, które możemy aktywować poprzez atakowanie słabych punktów przeciwników. Są one bardzo widowiskowe, a odpowiednie ich łączenie i obserwowanie efektów sprawia sporo frajdy, nawet po kilku pierwszych godzinach. Towarzyszące sesjom animacje można jednak wyłączyć, co z czasem pozwala oszczędzić naprawdę sporo czasu. Jeśli jednak walka nam się znudzi i uznamy, że co nie potrzebujemy więcej doświadczenia, przedmiotów czy wirtualnych jenów, to nic nie stoi na przeszkodzie, by przeciwników po prostu… unikać. Wrogowie są widoczni podczas eksploracji, więc (zazwyczaj) mamy możliwość ich ominięcia lub ucieczki przed nimi.  Są tu też przedmioty, które pozwalają na pewien czas całkowicie usunąć z lochu oponentów o poziomie niższym od naszego. To całkiem dobre rozwiązanie i doceniłem je szczególnie w momencie porażki na jednym z bossów po tym, jak zapomniałem ręcznie zapisać grę i zostałem cofnięty o jakąś godzinę. Normalnie musiałbym raz jeszcze przedzierać się przez hordy pomniejszych przeciwników, a tak mogłem po prostu dobiec do celu.   W grze nie uświadczycie też potrzeby przesadnego grindu, czyli powtarzania walk w celu podbicia poziomów, by móc poradzić sobie z kolejnymi wyzwaniami. Wszystko to za sprawą specjalnego, treningowego lochu, w którym naprawdę szybko można awansować naszych bohaterów na wyższe poziomy doświadczenia czy odblokować ich potężniejsze zdolności. To duży plus, bo wiele innych gier jRPG wymaga (szczególnie w końcowych etapach) mozolnego wbijania poziomów na nudnych, powtarzalnych do bólu walkach.  Encore nie jest portem 1:1 z Wii U i wprowadza trochę nowej zawartości – m.in. dodatkowy loch, piosenki czy kostiumy. Nie wszystkie zmiany są jednak na plus i już przed premierą zrobiło się głośno o jednej „wpadce” twórców. Ci bowiem zdecydowali się na wykorzystanie europejskiej, ocenzurowanej wersji gry. To zaś oznacza m.in. inny trzeci loch (w oryginale nawiązywał on do modelingu w strojach kąpielowych i bieliźnie), a także pewne zmiany w scenariuszu czy bohaterów starszych o rok niż w oryginale. Nie brak tu również pomniejszych różnic, takich jak inne, zakrywające więcej ciała stroje. Osobiście raczej mi to nie przeszkadzało, chociaż przez cały czas gdzieś z tyłu głowy miałem to poczucie, że nie mam do czynienia z oryginalną wizją deweloperów.

Rozgrywka

8 /10

Nie zdecydowano się tutaj na żadne usprawnienia w zakresie oprawy graficznej, ale ta nadal wygląda bardzo przyzwoicie. Jest kolorowo, efektownie, a niektóre specjalne ataki są bardzo pomysłowe i ogląda się je z przyjemnością. Gorzej jednak wypada to, co widzimy w trakcie eksploracji. Wirtualne Tokyo to kilka malutkich lokacji, które ograniczone są niewidzialnymi ścianami, a i lochom daleko do tych z Persony 5 – są zdecydowanie mniejsze i prostsze. Do muzyki jednak trudno się przyczepić, a pewne utwory, które towarzyszą fabularnym cutscenkom naprawdę wpadają w ucho. Szkoda jedynie, że nie wszystkie kwestie dialogowe zostały nagrane przez autorów, ale jest to coś, do czego fani gatunku zdążyli się już przyzwyczaić.
fot. Nintendo
+5 więcej

Oprawa

8 /10

Osoby, które miały do czynienia z oryginałem, raczej nie znajdą tutaj niczego, co zachęcałoby ich do sięgnięcia po portfel i zapoznania się z nowszą wersją. Jeżeli jednak nie byliście jednym z "trzech posiadaczy Nintendo Wii U w Polsce", lubicie turową walkę i macie dużą tolerancję na fabułę w bardzo japońskim stylu, to Tokyo Mirage Sessions #FE Encore warte jest sprawdzenia. To solidne jRPG, które nieźle sprawdza się na niewielkim ekranie Switcha i jest w stanie zapewnić około 30-40 godzin rozrywki. Plusy: + widowiskowy system walki; + możliwość ograniczenia grindu; + oprawa audiowizualna. Minusy: - cenzura; - nieco rozczarowujące lochy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj