Kiedy oglądamy jakiś serial, pierwszym, co rzuca nam się w oczy, są zwykle napisy początkowe. Już przy poprzednim sezonie pisałem, że Jack Ryan robi klimatyczne openingi – i tak jest też tym razem. Znów mamy do czynienia ze świetną animacją, która dopasowana jest do motywu przewodniego sezonu. Doskonale buduje klimat i napięcie, a także nakreśla ton opowieści. Twórcom udało się stworzyć naprawdę ikoniczną sekwencję. W tym sezonie przenosimy się do Europy, gdzie Jack i spółka walczą z czasem, by odkryć tajemnicę pozornie porzuconego projektu z okresu ZSRR oraz stojących za nim ludzi. Bardzo mocno zagrano tu koncepcją lojalności i zaufania, zamazując linie między czernią a bielą. Bohaterowie regularnie stają na moralnych rozstajach. Zresztą sam bohater spędza większość sezonu ścigany przez własną agencję i rządzący nią beton. To akurat trochę mnie drażni – wydawało mi się, że po takim czasie góra nauczyła się już ufać instynktowi Ryana, a nie wpychać go pod pociąg. Jednak jest to sezon, który fabułą, tempem i zwrotami akcji najbliższy jest książkowemu pierwowzorowi. Co niekoniecznie zresztą musi się wszystkim podobać – serial dla niektórych może się okazać produkcją za wolną czy zbyt zawoalowaną. Dla mnie w tym właśnie leży sens twórczości Clancy'ego. A to zasługa nie tylko historii, ale też aktorów. John Krasinski jako tytułowy bohater radzi sobie z sezonu na sezon coraz lepiej, a jego rozwój dodaje autentyczności temu, jak ewoluuje sam Jack. Ogromnie cieszy mnie powrót postaci Mike'a Novembera. Michael Kelly świetnie wciela się w starego, agencyjnego wyjadacza – jest to jedna z najlepiej zagranych i napisanych ról w tym serialu. Jednak dla mnie show kradnie James Cosmo jako doradca prezydenta Rosji. Choć nie pojawia się na ekranie często (na początku głównie porusza się w cieniu innych), cały czas otacza go aura mądrości i groźby, która jest wręcz namacalna.
Fot. Amazon Studios
Niestety, mocno w tym sezonie siadły walory produkcyjne. Nie chodzi nawet o budżet, bo ten jest zauważalnie wysoki i aspekty techniczne to pokazują. Problem leży w bardzo kiepskich scenach akcji. Poprzedni sezon podniósł dość wysoko poprzeczkę, o którą ten się zwyczajnie rozbił. Jak na adaptację powieści – w mojej opinii – króla political i military fiction wygląda to naprawdę słabo. Za bardzo postawiono na widowiskowość, a za mało na realizm – a pierwszy z aspektów wcale przy tym nie zyskał. W efekcie mamy sceny, które mogły wyglądać fajnie, a wyszedł przerost formy nad treścią. Kompletne przeciwieństwo tego, co nam zaserwowano w Liście śmierci.  Na pewno nie jest to, jak już wspomniałem, kwestia budżetu. Pod względem technicznym to wciąż naprawdę dobry serial, przy którym ewidentnie pracowali fachowcy. Praca kamery, kolory, efekty wizualne – wszystko jest na najwyższym poziomie. Do tego jeszcze piękne krajobrazy z ikonicznych miejsc w Europie, a także wąskie, ciasne i kameralne plany. Pochwalić trzeba też doskonałą muzykę, która trzyma w napięciu i buduje odpowiednią atmosferę. Podsumowując, Tom Clancy’s Jack Ryan to wciąż bardzo dobry serial. Szkoda tylko, że w momencie, gdy zbliża się do pierwowzoru – jeśli chodzi o tempo i historię – to zauważalnie traci na realizmie. Twórcy muszą znaleźć odpowiednią równowagę. Wtedy będziemy mieć do czynienia z serialem idealnym, choć niekoniecznie dla każdego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj