W "Transformers 3" dowiadujemy się, że Sam Witwicky jest obecnie uważany za bohatera i mieszka ze swoją nową, seksowną dziewczyną w luksusowym apartamencie w Chicago. W czasie gdy bezskutecznie szuka pracy, a Autoboty są wykorzystywane w tajnych operacjach, Deceptikony knują spisek, który ma związek z rządową konspiracją, której korzenie sięgają 1961 roku i lądowania na Księżycu...

[image-browser playlist="609935" suggest=""]

Tak pokrótce przedstawia się fabuła scenariusza napisanego przez Ehrena Krugera, który to współpracował wcześniej z Roberto Orcim i Aleksem Kurtzmanem przy poprzedniej części. Tym razem nikt mu nie pomagał i to jest jak dla mnie największy minus trójki. Fabuła jest taka sobie, do tego przez połowę filmu mamy powrót kiepskiego humoru z drugiej odsłony serii. Kiedy oglądałem "Zemstę upadłych" zastanawiałem się, jak Orci i Kurtzman, którzy tak dobrze wyważyli humor z akcją w pierwszym filmie mogli napisać coś takiego. Po seansie trójki wiem, że to wszystko zasługa pana Krugera. Z powodu zwolnienia Megan Fox (sama aktorka twierdzi, że odeszła, a nie została zwolniona) mamy wątek związku Sama z nową dziewczyną, Carly, który to został totalnie przez niego zignorowany i po krótkiej scenie mamy uwierzyć, że to miłość jego życia. W trójce powraca większość obsady poprzednich części i nadal nie mają zbyt wiele do zagrania. Shia LaBeouf gra w tym samym stylu, co zawsze, który to jednym się podoba, innym nie. Mnie osobiście nie przeszkadza. W rolę jego nowej dziewczyny wcieliła się angielska modelka, Rosie Huntington-Whiteley, która jest niestety kiepskim zastępstwem za Megan Fox. Owszem, wygląda ładnie, ale aktorsko jest od niej jeszcze gorsza i ma irytujący, angielski akcent. Do tego między nią a LaBeoufem nie ma żadnej chemii, więc ich związek jest tym bardziej nierealistyczny. John Turturro znowu robi z siebie głupka w roli byłego agenta Seymoura Simmonsa. Czasem wychodzi mu to lepiej, a czasem gorzej. Z nowych aktorów mamy w obsadzie Patricka Dempseya jako szefa Carly, Johna Malkovicha jako szefa wielkiej korporacji (ponownie gra dość zwariowaną postać), Frances McDormand jako panią minister Departamentu Obrony i Alana Tudyka w roli asystenta Simmonsa. I to właśnie Tudyk wypada z nich najlepiej i nawet najgłupszą kwestię scenariusza Krugera potrafi uczynić śmieszną.

[image-browser playlist="609936" suggest=""]

Na stołku reżysera po raz kolejny zasiadł Michael Bay. Każdy, kto widział przynajmniej jeden jego film wie, że podstawowymi składnikami jego produkcji są piękne aktorki, wybuchy, efekty specjalne, szybki montaż i większa lub mniejsza ilość typowego amerykańskiego patosu. To wszystko mamy też w "Transformers 3". Pod względem patosu nieco się tym razem ograniczył, co jest na plus. Na minus natomiast są dla mnie sceny między Samem i Carly, które wyglądają jak żywcem wyjęte z reklamy perfum. Zwolnione tempo, najazd kamery na idealną sylwetkę Huntington-Whiteley, odpowiednie pozy. Być może Fox miała dość kręcenia jej w ten sposób i dlatego odeszła. Huntington-Whiteley jest modelką, więc nie miała z tym najmniejszego problemu. Autorem muzyki ponownie jest Steve Jablonsky i wypada ona tak samo jak w poprzednich częściach. Nie jest niczym wybitnym, ale dobrze współgra z akcją, więc ogólnie na plus. Zważywszy, że mamy do czynienia z blockbusterem za prawie 200 mln dolarów należałoby wspomnieć o efektach specjalnych, które w tego typu produkcji odgrywają istotną rolę. Po raz kolejny wielkie brawa należą się Industrial Light & Magic. Jest to studio z wieloletnią tradycją (obok Wety obecnie najlepsze w branży) i to widać na ekranie. Dzięki ILM efekty to najsilniejsza strona filmu, robią one niesamowite wrażenie.

[image-browser playlist="609937" suggest=""]

Około 70% "Transformers 3" zostało nakręcone w 3D i chociaż nie jestem wielkim fanem tej technologii, to muszę przyznać, że spisuje się tu bardzo dobrze. Nie jest to jakaś nędzna konwersja, jak to często ostatnimi czasy bywa. W odróżnieniu od poprzednich produkcji trójwymiarowych "Transformers 3" ma jasny i ostry obraz, w którym kolory są odpowiednio wyraziste. Michael Bay zapowiadał, że to jego ostatnia część Transformersów, dlatego też oczekiwałem godnego zakończenia trylogii i naprawienia błędów dwójki (Bay i LaBeouf to obiecywali), niestety spotkało mnie rozczarowanie. Wizualnie film prezentuje się świetnie, akcja i efekty robią wrażenie, niestety został on pogrążony przez kiepski scenariusz i jak dla mnie jest niewiele lepszy od sequela. Dlatego też mogę go polecić jedynie osobom, którym mimo wszystko podobała się "Zemsta upadłych" oraz fanom widowiskowej akcji w 3D.

Ocena: 6/10

Autor: Tomasz Piatka

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj