Niełatwo jest sprawiedliwie oceniać finał sezonu, mając na uwadze poprzednie epizody Black Sails, które były według mnie ogromnym rozczarowaniem. Stacja Starz nie potrafi odrodzić się po znakomitym "Spartakusie". Już Demony Da Vinci prezentowały poziom poniżej oczekiwań, ale historia Leonarda da Vinci i tak wypadła całkiem przyzwoicie w porównaniu z mozolnie rozwijaną fabułą Black Sails. Projekt firmowany nazwiskiem Michaela Baya cierpiał nie tylko przez fatalny, rozciągnięty na osiem godzinnych epizodów scenariusz. Niemal w każdym odcinku czuć było niskie nakłady finansowe, zmuszające do przycinania widowiskowych fragmentów i pokazywania bitew z dalekiej perspektywy. Z kolei większość scen dziejących się w Nassau należało z serialu całkowicie wyrzucić.

Uwaga, recenzja zawiera szczegóły dotyczące fabuły odcinka.

Finał był tak naprawdę jedyną nadzieją, że Black Sails zakończy się z przytupem, a niski budżet poprzednich odcinków ustalony został tylko po to, by wszystko, co najlepsze, pokazać w "VIII". Moje oczekiwania kolejny raz okazały się znacznie wyższe niż możliwości serialu. Wypada pogodzić się z faktem, że produkcja stacji Starz to produkt przeciętny i przynajmniej w najbliższym czasie nie wzbije się ponad ten poziom. Połowa finałowego odcinka pierwszej serii, podobnie jak niektóre poprzednie epizody, łączyła wydarzenia dziejące się na morzu oraz w Nassau. Tym samym twórcy kolejny raz udowodnili, że nie stać ich na pokazanie scen akcji. Powracającego do Nassau Vane’a ukazali ledwie w kilku ujęciach, a z dialogów bohaterów dowiedzieliśmy się, że rzekomo zdobył on główny fort miasta. W jaki sposób i czy przelała się krew? To pozostawione zostało tylko naszej wyobraźni.

[video-browser playlist="634117" suggest=""]

Wydarzeniom na statku kapitana Flinta nie można odmówić dramaturgii. Na uznanie zasługuje w szczególności rozmowa z Gatesem, zakończona w bezwzględny i brutalny sposób. Już od jakiegoś czasu można było zauważyć, że Flint to człowiek tak bardzo zmotywowany do osiągnięcia celu, że jednocześnie zaburzany zostaje jego osąd. Jako pirat wykazuje się odwagą i cechami przywódczymi, ale jednocześnie ogromną głupotą. Próba rywalizacji z hiszpańskim okrętem wojennym wyposażonym w kilkadziesiąt dział była jak walka Dawida z Goliatem. Nie mogło się to udać - bez względu na to, kiedy został oddany pierwszy strzał.

Być może w ostatnich latach w amerykańskiej telewizji jesteśmy rozpieszczani wysokiej klasy efektami specjalnymi (np. w Grze o tron). Finał Black Sails udowodnił, że pod względem efektów produkcja stacji Starz jest niestety mocno "do tyłu". Na rzecz serialu ekipa produkcyjna zbudowała jeden własny statek. Akcję oglądaliśmy tylko z jego pokładu, naturalne więc, że pozostałe okręty obecnie w odcinku (czy też w jednym z wcześniejszych epizodów) "doklejane" były komputerowo. Problem w tym, że wyglądają one nienaturalnie i przeciętnie. W oczy rzucają się nawet sztucznie rysowane kontury wysp (podczas podpłynięcia pod zatokę, gdzie rzekomo ma stacjonować hiszpańska Urka).

Mimo zamówionego drugiego sezonu Black Sails przed produkcją stacji Starz nie widzę perspektyw na dłuższą obecność w ramówce. Nie spodziewam się innej formuły, zmodyfikowanego konceptu czy próby zaskoczenia widza. Fabuła jest ciągła i wypada tylko zastanowić się, w którym odcinku kapitan Flint i jego załoga powrócą do nudnego i monotonnego Nassau. Potencjał na widowiskową produkcję o piratach w pierwszym sezonie został zmarnowany. Nie zmienia tego nawet cliffhanger kończący sezon i udowadniający, że marzenia Flinta o bogactwie mogą w końcu się spełnić.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj