Danny Boyle to twórca, którego można postawić spokojnie obok takich tuzów reżyserii jak Guy Ritchie czy Quentin Tarantino. Jego najznamienitsze dzieła, takie jak Trainspotting czy Slumdog Millionaire zachwycały nieszablonowym stylem i nietuzinkowym podejściem do przedstawianych tematów. Teraz artysta prezentuje światu swój kolejny telewizyjny projekt. Co zaskakujące, jest to opowieść, która kilka miesięcy temu miała swoją premierę w kinach. Już po pierwszych minutach widać jednak różnicę między oboma dziełami. O ile Ridley Scott skupiał się na budowaniu intrygi w konwencji thrillera, to Danny Boyle, nie stroniąc od narzędzi charakterystycznych dla kina autorskiego i artystycznego, przedstawia opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie, w której słowo miłość nabiera bardzo przewrotnego znaczenia. J. Paul Getty, bajecznie bogaty starzec, żyje wraz ze swoimi kochankami w pełnej przepychu rezydencji. Miliarder jest człowiekiem oschłym, twardym, antypatycznym. Gardzi ludźmi wokół siebie, nie szanuje również własnej rodziny. Wśród swoich potomków nie widzi odpowiedniego następcy – nikogo, kto mógłby przejąć schedę po nim i kontynuować serię biznesowych sukcesów. Do czasu… Gdy w rezydencji Gettych pojawia się wnuk J.Paula, wszystko się zmienia. Długie włosy, dzwony i hippisowska koszula nie przeszkadzają chłopcu zauroczyć dziadka, który dostrzega w nim coś wyjątkowego. Niestety wkrótce młodzieniec opuszcza rodzinę, wyjeżdża do Rzymu, gdzie…zostaje uprowadzony. Zarys fabularny jest oczywiście powszechnie znany. W premierze serialu do porwania dochodzi w ostatnich minutach. Wcześniej dane jest nam dość dobrze poznać zarówno seniora rodu, jak i pozostałych członków jego dziwacznej rodziny. Wraz z Dannym Boylem zanurzamy się w świat ludzi, którzy są zmuszeni żyć wspólnie, mimo że nie darzą się wielką sympatią. Prym wiedzie tu oczywiście J.Paul Getty, brawurowo sportretowany przez dawno niewidzianego na ekranie Donald Sutherland. Pierwszy odcinek jest świetnym wprowadzeniem do historii. Twórca nie dynamizuje akcji  poprzez zbyt pośpieszne wykorzystanie wątku porwania i późniejszego śledztwa. Boyle daje nam wystarczająco dużo czasu, abyśmy poznali specyfikę rodziny Gettych i ich szczerze znienawidzili. W żaden sposób nie da się polubić seniora rodu, który momentami niebezpiecznie faszyzuje, przedstawiając wnukowi swoją filozofię biznesu. Nie da się polubić także jego wnuka, lekkoducha, który w cyniczny sposób pragnie wykorzystać sytuację, w jakiej się znalazł. Również synowie Getty’ego oraz jego kochanki nie wzbudzają jakiejkolwiek sympatii. Przez niecałą godzinę oglądamy więc grupkę antypatycznych ludzi, których łączą skomplikowane zależności. O dziwo, ich wspólne relacje przykuwają do telewizora i sprawiają, że z niezwykłą przyjemnością śledzimy losy ludzi uwikłanych w patologiczne układy. Trust to wielka przypowieść o destrukcyjnej sile pieniądza. O tym, jak miłość klęka przed żądzą wzbogacenia się za każdą cenę. Ta przygnębiająca historia przedstawiona jest jednak w tak atrakcyjny sposób, że podczas seansu widz raczej się uśmiecha, niż popada w zadumę. Jak już wcześniej zostało wspomniane, kluczem do sukcesu serialu Trust jest wprawna ręka reżysera. Artysta, lubujący się w audiowizualnych eksperymentach, dynamicznym montażu i nietuzinkowych rozwiązaniach fabularnych, zostawił swój podpis prawie przy każdej scenie premierowego odcinka. Dudniąca rockowa muzyka nadaje akcji tempa. Mimo że pozornie nie pędzi ona na złamanie karku, dzięki dźwiękom klasyków rocka mamy wrażenie, że uczestniczymy w energetycznej imprezie. Pink Floyd i Rolling Stones w połączeniu z błyskotliwym montażem rodem z 127 Hours czy Slumdog Milionare dają świetny efekt, dzięki czemu serial  ogląda się bez uczucia znużenia. Pierwszy epizod jest swoistym preludium opowieści na temat zgubnych skutków nadmiernego bogactwa. Opowieści starej jak świat, przekazywanej z pokolenia na pokolenie na wiele różnych sposobów. Historia rodzinnych Gettych stanowi jeden z najbardziej niechlubnych fragmentów tej paraboli. Dzięki autorskim pomysłom, Danny’emu Boyle’owi udało się nadać jej nowy wyraz i pokazać w taki sposób, aby widz nie czuł się znużony tematami podejmowanymi już w setkach innych form artystycznych. Reżyser Trainspotting odpowiada jedynie za trzy pierwsze odcinki serialu. Czy Trust ma szansę na sukces bez wprawnej ręki tego twórcy? Czas pokaże. Jak na razie jest bardzo dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj