Pierwszy tom Trzech duchów Tesli to intrygująca wizja świata, zakulisowa intryga i świetne ilustracje. Co mogło pójść nie tak?
Wydawnictwo Egmont niedawno wystartowało z nową frankofońską serią zatytułowaną
Trzy duchy Tesli. Słynny wynalazca po raz kolejny trafia do popkultury, ale niestety – przynajmniej jak na razie – chyba się przewraca w grobie.
Trzy duchy Tesli #01: Sztokawska tajemnica to świetny przykład na to, że potencjalnie świetne elementy składowe wcale nie muszą się ułożyć w satysfakcjonującą całość. Spróbujmy rozłożyć ten komiks na części składowe.
Zacznijmy od tego, co określa się pięknym angielskim słowem „setting”. Seria osadzona jest w czasie II wojny światowej w Nowym Jorku. Nie będzie spoilerem (wystarczy spojrzeć na okładkę), że nie do końca wszystko przebiega tak, ja w naszej historii. Początkowo może nie jest to aż tak wyraziste, ale z czasem elementy, nazwijmy steampunkowo-robotycznymi, nabierają znaczenia. Wszak czego się spodziewać po rywalizacji dwóch wielkich wynalazców: Tesli i Eddisona? Tu jeszcze wszystko gra.
Podobnie, a nawet lepiej, ma się rzecz ze stroną graficzną. Już okładka nawiązująca do grafik z epoki pobudza wyobraźnię, a dalej jest jeszcze lepiej. Grafiki są klimatyczne, niektóre plansze potrafią zachwycić, a wizje, gdzie prezentowane są „nadnaturalne”, są najlepszym elementem całego albumu.
Co więc poszło nie tak? W zasadzie większość elementów związanych ze scenariuszem. Wydarzenia przez większość czasu śledzimy z punktu widzenia chłopca, który właśnie przybył do Nowego Jorku wraz z matką. Oczywiście pojawia się złowieszczy sąsiad staruszek, który skrywa tajemnicę. I Richard Marazano bardzo się stara, by był on mroczny, tajemniczy, a przejrzenie go było niezwykle trudne… tyle, że nie. Skoro czytelnik błyskawicznie domyśla się kim on jest, a reszta historii – czyli przez większość czasu kiepskie podchody – nie potrafi przykuć uwagi, to szybko pojawia się znużenie.
Oprócz niezbyt wciągającej fabuły, właśnie zbytnia dosłowność powoduje negatywny odbiór komiksu. Zagadki są banalne do przejrzenia, aluzje ledwo zasługują na to miano, a intryga po prostu niej jest w stanie przykuć uwagi. Wielka szkoda, bo widać, że na pozostałych płaszczyznach jest to przemyślany projekt: tym bardziej rzuca się w oczy różnica między nimi.
Czym jest więc
Sztokawska tajemnica? Przeciętną, by nie powiedzieć słabą historią, która zdecydowanie zyskuje dzięki stronie graficznej. Dość przeciętne otwarcie serii, nawet finałowe sceny, choć przełomowe, nie wywołują dreszczyku emocji. Może w kontynuacji będzie lepiej, choć na razie niestety pozostaje to w strefie pobożnych życzeń.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h