Trudno uwierzyć, że serial ten przed premierą obwołany został następcą Six Feet Under. Teraz, gdy jesteśmy w połowie sezonu, wszystko stało się jasne. Kłopoty, z którymi zmagają się bohaterowie, są tak kuriozalne, iż momentami odnosimy wrażenie, że oglądamy operę mydlaną, a nie projekt HBO. W dwóch omawianych odsłonach dostajemy całe spektrum problemów tzw. „pierwszego świata”. Nestor rodziny korzysta z usług prostytutki, bo chciałby wreszcie poczuć pożądanie do kogoś. Jego mroczny sekret odkrywa żona i robi mu karczemną awanturę, po której „strzela focha” na półtora odcinka. Ramon i Henry przeżywają trudne chwile, gdy ten drugi znika na całą noc. Siostra Ramona odkrywa, że Henry spotyka się w namiocie z bezdomnym. Co można robić w namiocie z bezdomnym? Co innego niż uprawiać seks! Taką przerażającą prawdę przekazuje bratu, który i tak przeżywa swój mały weltschmerz, ze względu na doświadczane psychodeliczne wizje. To jednak nie koniec. Najciekawsze wydarzenia toczą się u Ashley, która czuje się dyskryminowana ze względu na kolor skóry. Dobrze zarabiająca, szczęśliwa mama i mężatka zaczyna nagle zastanawiać się nad losem mniejszości w jej rodzinnym mieście. W związku z tym na każdym kroku daje upust swoim emocjom i coraz bardziej radykalnym poglądom. Jaki wątek napisać dla jedynej czarnoskórej bohaterki w obsadzie? Oczywiście – rasizm, nietolerancja, uciemiężenie Afroamerykanów. Tak jakby kwestie te nie były poruszane w kulturze od dziesięcioleci. W momencie, gdy Black Panther przełamuje pewne tendencje i otwiera drzwi na nowe formy przekazu artystycznego, popularny format HBO powraca do dyskursu sprzed lat, omawiając problemy w tak sztampowy i schematyczny sposób, że aż zęby bolą. Powyższy wątek jest charakterystyczny dla całego serialu, choć są wyjątki. Chwała Alan Ball, że nie pozwolił w podobny sposób stygmatyzować związku homoseksualnego łączącego Ramona i Henry’ego. Twórca zrobił bardzo dużo dla społeczności gejowskiej w Sześciu stopach pod ziemią, przerabiając temat na wszystkie możliwe sposoby. To, czego dokonał, ukształtowało popkulturę pod tym względem, dlatego też podobna tematyka w Here and Now traktowana jest jak należy, czyli normalnie, bez żadnych udziwnień. Niestety pozostałe wątki nie zostały potraktowane tak łaskawie. Tradycyjnie najgorzej wypada Audrey i Greg. Ich historia jest żywcem wyjęta z telenoweli niskich lotów. Co też twórcy chcieli przekazać widzom poprzez opowieść o tym dysfunkcyjnym małżeństwie? Jaka prawda płynie z tego wątku? Czy jest w tym coś więcej niż wyświechtane prawidła żywcem wyjęte z poradników dla małżeństw lub z innych popkulturowych produkcji? A może od początku twórcy planowali nie umieszczać tu żadnej głębszej myśli, a pokazać jedynie w obyczajowym stylu historię rodziny w kryzysie? Trudno uwierzyć w to drugie, bo w Tu i teraz, gdzie się tylko da, wpychana jest ezoteryka i metafizyka. To, co na początku wydawało się intrygujące, teraz robi się nużące. Przerost formy nad treścią – doskonale widać to podczas prezentacji gry, nad którą pracuje Ramon. Niestety cierpi na tym również wątek rodziny Shokrani. Farid jest świadkiem dziwacznych zdarzeń i doświadcza niepokojących wizji. Jasne jest, że mają one wzbudzić metafizyczne wątpliwości w jego ateistycznym umyślnie. Niestety wątek ten wciąż stoi w miejscu. Bohater nie rozwija się, a jedynie jest biernym świadkiem wszystkiego, co się wokół niego dzieje. Przeszłość Farida wciąż intryguje, jednak historia tej postaci potrzebuje porządnego kopa fabularnego, aby nie skończyć tak jak Boatwrightowie. Tu i teraz z pewnością zawiodło tych, co oczekiwali błyskotliwej i intelektualnej gry z widzem, w stylu Sześciu stóp pod ziemią. Brakuje tu też tzw. „serducha”, które sprawia, że do danej produkcji podchodzi się w emocjonalny sposób, mimo braków realizacyjnych. Podczas seansu Tu i teraz trudno odczuć cokolwiek oprócz irytacji. Szkoda, a mogłoby być tak pięknie…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj