Jestem zły na Alan Ball i HBO za to, że przyczynili się do zmarnowania potencjału fabuły, na którą było zapotrzebowanie we współczesnej telewizji. Six Feet Under to wspaniała parabola, jednak dość mocno osadzona w pewnym okresie historycznym. Czasy, w których żyjemy, są dynamiczne, ogólnoświatowa sytuacja społeczna ulega zmianie, dlatego też artystyczna opowieść, snuta w podobnym stylu co Sześć stóp pod ziemią, nie byłaby odtwórczym dziełem, a raczej kompozycją wypełniającą lukę na popkulturowym rynku, trafiającą w zapotrzebowanie odbiorców poszukujących w sztuce odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Serial Here and Now miał szansę stać się takim dziełem. Z niewiadomych przyczyn pozbawiono go jednak całkowicie wartości merytorycznej. Śledząc losy rodziny Boatwrightów, mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali tanią operę mydlaną, a nie angażującą opowieść. Zdrady, seksualne zemsty, inicjacje, dziecięce zachowania, przyziemne dylematy, problemy z jelitami... Tym podobne zagwozdki zestawione są z metafizycznymi wizjami, nieczytelnymi symbolami, mrocznymi retrospekcjami i krwawymi wspomnieniami. Na papierze nie brzmi to źle, jednak w tym serialu połączenie tak różnych motywów wychodzi pretensjonalnie i pseudoartystycznie. Najgorzej, że z powyższych nic nie wynika. Produkcja nie przekazuje żadnej myśli, nie wprowadza w zadumę, nie zmusza do refleksji.
fot. HBO
Finalnie raczy nas apokaliptyczną wizją, podczas której wybucha pobliski wulkan. Wychodzi na to że intrygujące wizje Ramona oraz niepokojące retrospekcje Shokraniego nie prowadziły w symboliczny sposób do przekazania prawdy o życiu, a zwiastowały jedynie zbliżający się kataklizm. Kataklizm, który nie ma ani ukrytego znaczenia, ani żadnej siły fabularnej. Po co więc epatować symbolami liczb, wprowadzać do fabuły płonące istoty, ifryty i inne metafizyczne twory, jeśli finalnie nie odgrywają żadnej roli? Powyższe motywy przyczyniają się za to do tego, że Tu i teraz jest chaotycznym miszmaszem, opowiadającym z kamienną twarzą o „problemach pierwszego świata”. Piękni i bogaci, znudzeni życiem w przepychu, zaczynają odczuwać Weltschmerz i jak jeden mąż stają w szranki z niesprawiedliwą rzeczywistością, w której funkcjonują. Nie działa to jednak jak należy, bo twórcy nawet przez sekundę nie wgłębiają się w prezentowaną problematykę. Rozpoczynają wątek i - idąc po linii najmniejszego oporu - odhaczają kolejne punkty związane z daną dziedziną. Rasizm, problemy dorastania, kryzys w związku małżeńskim, a nawet patologie istniejące w krajach trzeciego świata traktowane są jak lista, którą scenarzyści wykorzystują jako ściągawkę, pisząc Tu i teraz. Przy jej pomocy udaje im się wyszczególnić najważniejsze kwestie związane z danymi problemami. Oprócz ich wymienienia i podparcia pojedynczymi przykładami nawet przez chwilę nie próbują zgłębić ich istoty. Nie wciągają również wniosków, także nie ma tu mowy ani o przesłaniu, ani o dydaktyzmie.
fot. HBO
Jedyny wątek niepotraktowany  po macoszemu to historia rodziny Shokrani. Twórcy poświęcają wiele miejsca postaci doktora Farida, obszernie ją rozbudowując. Praktycznie od pierwszych odcinków ten bohater zmaga się z wielkim bólem duszy, którego genezy nie znamy. Finalnie, przy pomocy krwistych retrospekcji, twórcy ujawniają prawdę o przeszłości tej postaci. Ponownie jednak nie możemy mówić o satysfakcjonującym rozwiązaniu. Serial idzie na łatwiznę, wskazując islamski radykalizm za głównego winnego wyniszczenia Farida. W połączeniu z dysfunkcyjną matką i traumatycznymi wydarzeniami na placu biczowników, muzułmanizm wywołuje uraz zmuszający Farida do poszukiwania odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Częściową ulgę przynosi bohaterowi spotkanie z imamem o umiarkowanych poglądach. Dzięki takiemu rozwiązaniu fabularnemu twórcy serwują najbardziej wyświechtaną tezę na świecie. Radykalizm jest zły, lecz duchowość ma też swoje zalety. Historia Farida, mimo że ciekawie rozwijana, nie satysfakcjonuje zakończeniem. Po intrygującej formie mogliśmy spodziewać się głębszych i mniej oczywistych wniosków. Zamiast tego przesłanie wątku Shokranich staje w jednym z rzędzie z hasłami o złym rasizmie, niegodziwej zdradzie małżeńskiej czy wadach celibatu. Są to oczywiście wartości, o których warto rozmawiać, ale sposób ich przedstawienia to standard, charakterystyczny dla liberalnych przekazów medialnych. Od formatu mającego aspiracje do bycia czymś więcej niż tylko tendencyjnym serialem powinniśmy oczekiwać bardziej finezyjnych rozwiązań.
fot. HBO
Pierwszy sezon Tu i teraz nie spotkał się z dużym zainteresowaniem widzów i krytyków. Odbiorcy nie dali się nabrać na formę i treść, które obiecywały coś wyjątkowego. Współczesna telewizji jest tak zaawansowana, jeśli chodzi o prezentowanie ambitniejszych wartości, że nie trudno zdemaskować produkcje niosące sztampę pod płaszczykiem pseudoartyzmu. Szkoda Tim Robbins i Holly Hunter, bo serial Tu i teraz z pewnością nie wykorzystał ich potencjału aktorskiego. Szkoda Alana Balla i jego pomysłów, ponieważ forma wypracowana przez niego w serialu Sześć stóp pod ziemią mogłaby również teraz przynieść widzom wiele niezapomnianych wrażeń. Niestety nie tym razem. Być może kolejny strzał będzie celniejszy?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj