Turbulencje od razu wracają do kuriozalnego cliffhangera z finału pierwszego sezonu. W nim też Jared i Zeke szarpali się, a gdy weszła Michaela, doszło do strzału. Jakoś nie jestem zaskoczony, że to banalne rozwiązanie zostało potraktowane po macoszemu i tylko po to, aby namieszać w relacjach bohaterów. Twórcom zabrakło odwagi, by uśmiercić którąś z postaci i pokazać realne konsekwencje tego zdarzenia. Jednakże jest jeden plus - pozwoliło to zakończyć fatalny trójkąt miłosny z Jaredem, bo choć romantyczna relacja z Zekiem jest niemal pewna, ma ona większe znaczenie przez ich nadnaturalną więź. Twórcy mają pomysły, by komplikować sytuację. Trzeba im to przyznać. Wprowadzenie kompletnie nowych wizji, które odczuwają tylko Michaela oraz Cal (raz przy udziale Zeke'a) jest intrygujące. To jest taki tajemniczy aspekt Turbulencji, który pomimo różnych głupotek i banałów nadal przyciąga do tej historii. Oczywiście twórcy są bardzo lakoniczni, ale prowadzą motyw na tyle sprawnie, aby pobudzać ciekawość. A to jest najważniejsze w tego typu pomysłach. Po tym odcinku nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi z bardzo ogólnym "musisz uratować pasażerów", ale chcę poznać odpowiedź na te pytania. Dobrze wychodzi też większy nacisk na intrygę, sekrety i poszerzenie świata przedstawionego kosztem dennych wątków osobistych i romantycznych, które w pierwszego sezonie wypadały fatalnie. Oby to był dobry prognostyk na resztę sezonu. Pokazanie innej perspektywy osób, które nie rozumieją, czym są te wizje i myślą, że oszaleli, to coś, czego brakowało w poprzednich odcinkach. Nie każdy reaguje tak dobrze i perfekcyjnie jak nasi idealni bohaterowie tej historii. Taki motyw był potrzebny i sprawnie go wprowadzono, próbując mylić tropy i nie dając przewidywalnej odpowiedzi. Cała konwencja i struktura budowy jest taka sama jak poprzednio. Ben Stone jest lepszym detektywem niż Batman, Michaela nadal jest totalnie zagubiona, a młody Cal wie wszystko, ale nie chce powiedzieć. Jest w tym dużo uproszczeń, czasem wręcz kuriozalnego odciągania postaci od oczywistych odpowiedzi i pewien irytujący banał, czyli główny czarny charakter w roli terapeutki leczącej Saanvię Bahl. Wiem, że jej wyznania doprowadzą do rozruszania tej fabuły, więc przynajmniej może coś dobrego z tego wyniknąć. Twórcy przypomnieli sobie również, że Turbulencje przez swoją formę muszą zaskakiwać. Tym jest ostatnia scen, gdzie nieoczekiwania powraca rzekomo zabity agent CIA. To zmienia kompletnie perspektywę, bo oto Ben Stone i spółka mają silnego sojusznika i nie są skazani na pożarcie. Motyw oczywiście dość prosty, ale skuteczny. Turbulencje to przyzwoity serial, więc jeśli ktoś dotarł do 2. sezonu i przyzwyczaił się do konwencji, nadal będzie oglądać z zainteresowaniem. Oby jednak zaczęto dawać jakiekolwiek odpowiedzi, bo choć premiera nic na ten temat nie mówi, padają sugestię, że historia można nabrać wiatru w żagle.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj