Tydzień temu łudziłem się, że Tyrant w formie utrzymać może tylko główny bohater - Barry Al Fayeed. Oderwany od rzeczywistości panującej na Bliskim Wschodzie, ale doskonale rozumiejący realia mężczyzna świetnie zdawał sobie sprawę, co czeka go w kraju, w którym się wychował. Dla Al Fayeeda najważniejsza była i jest rodzina. Ale nie ta arabska, tylko amerykańska. Siedząc w samolocie pod koniec pilotowego odcinka marzył o tym, by wzbić się w powietrze i zapewnić bezpieczeństwo swojej żonie i dzieciom. Nic z tego. W drugim odcinku Tyrant Barry przechodzi błyskawiczną transformację w człowieka, który o Ameryce już zapomniał.
Czytaj także: Solidna oglądalność premiery "Tyrant"
W premierze Tyrant podobały mi się kontrasty zachowań pomiędzy Barrym i jego bratem Jamalem. Dorastający w dwóch różnych środowiskach bracia różnią się od siebie niemal we wszystkim i rzekomo ich wspólne rządy w kraju po śmierci ojca mają napędzać fabułę kolejnych odcinków. Wskutek niedysponowania Jamala po zamachu na jego życie (i pewnej części ciała), to Barry mógł poczuć się jako najważniejsza osoba w państwie, gdzie większość mieszkańców nienawidzi jego rodziny. Mało tego, młodszy brat szybko stał się bohaterem, ratując z rąk nastoletnich terrorystów Nusrat - synową Jamala. W środowisku rodziny, w której się wychował, szybko stał się osobą równie poważaną, jak jego zmarły ojciec. To wystarczyło by zmienić zdanie i postanowić pozostać na Bliskim Wschodzie również po pogrzebie dyktatora.
Zobacz zwiastun odcinka:
[video-browser playlist="634653" suggest=""]
Zmiana postanowienia w moim odczuciu nastąpiła zbyt szybko. W premierze serialu wydawało się, że Barrym trudno jest manipulować. Główny bohater doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego unikał kontaktu z rodziną przez kilkanaście lat. Czy na zmianę jego decyzji miała wpływ Leila? Żona Jamala, w której Barry był zakochany jako nastolatek? Aż trudno uwierzyć, że Al Fayeed zechce zamienić blondynkę na brunetkę, ale wprowadzenie przez scenarzystów miłosnego trójkąta nie może być przypadkowe.
Tyrant wypada pochwalić za świetną czołówkę, momentami inspirowaną serialem Gra o tron, a także za scenerię i krajobrazy. Wybór Maroka, jako kraju gdzie kręcony jest serial, okazał się niezwykle trafny. Niestety prezentowana historia rozczarowuje pod względem rozwoju wydarzeń. Brakuje zaskoczeń, a wszystko toczy się według z góry określonego schematu. Twórcom brakuje odwagi na poważniejsze podejście do tematu, ale z drugiej strony nie chcą stawiać przed Barrym zbyt trudnych wyzwań, bo w realnym świecie, taka osoba już dawno uciekłaby do Ameryki.
Wzorem The Americans nowej produkcji FX warto dać szansę i mieć nadzieję, że fabuła w kolejnych odcinkach stanie się ciekawsza. Wzajemna sympatia obu braci nie może trwać zbyt długo, prawda?