Ulubiony boski idiota to idealny dowód na to, dlaczego Ben Falcone i Melissa McCarthy nie powinni dostawać możliwości wymyślania fabuł i tworzenia scenariuszy. Na papierze dostajemy serial komediowy z mimo wszystko ciekawym pomysłem, ale gdy przychodzi do realizacji, ponosi to sromotną porażkę. Wygląda to generalnie tak, jakby na prostym koncepcie tytułowego bohatera kreatywność twórców się zakończyła. Nie ma tu żadnego pomysłu na opowiadanie historii, by mogła ona zaangażować, zaciekawić i być rzeczą wartą poświęcenia czasu. Każdy, kto zna twórczość komediowego duetu, wie, jakiego poczucia humoru się spodziewać. Jednak pomimo tej świadomości jest gorzej i gorzej wraz z kolejnymi odcinkami. Humor jest tutaj praktycznie nieobecny, ponieważ opiera się na najgorszych schematach McCarthy z jej najsłabszych filmów, a obok tego nie oferuje nic więcej. Gagi sytuacyjne praktycznie nie istnieją, a próby rozbawienia dialogami są okropnie nieudane, bo wszelkie rozmowy bohaterów przypominają bełkot, z którego nic nie wynika, do niczego nie prowadzi, a jedynie zmusza do wykrzyczenia pytania: Kto to pisał? Ben Falcone z pomocą prywatnie jego żony Melissy McCarthy ponownie udowadnia, że jest scenarzystą fatalnym i nie wyciąga wniosków z krytyki, jaka jest wystawiana przez widzów i dziennikarzy. W końcu takie filmy jak TammyThunder Force oraz Szefowa pokazują, jak bardzo nie rozumie on komedii, a ten serial Netflixa nie tylko powiela jego błędy, ale jeszcze jakościowo sięga głębszego dna. Do tego wrzuca tutaj pomysły od czapy (kwestia sesji RPG...) bez żadnego sensu i celu fabularnego. Nic tutaj nie bawi, a jedynie wywołuje fale zażenowania, które często przebijają się przez wszechogarniającą nudę.
fot. Netflix
+1 więcej
Historia tego serialu to jeden wielki chaos, absurd i brak umiejętnego rozpisania jej na poszczególne odcinki. W pewnym momencie nawet czuć, że ona nie tylko nie ma sensu, ale też do niczego nie prowadzi. Tak jakby w którymś momencie ktoś bardzo zadowolony ze swojej pracy stwierdził, że dobrze będzie mieć 2. sezon, więc zacznijmy tę historię przeciągać bez żadnego pomysłu. Fabułę całego sezonu można byłoby streścić w dwóch zdaniach, bo kompletnie nie ruszyła się i stoi w miejscu. Nie ma tutaj pokazu, że ponownie poza bardzo powierzchownie rozpisanym konceptem z potencjałem, jest tutaj jakiś pomysł na opowieść wartą tego czasu. A obok tego nie mamy ciekawych postaci, bo są to puste, nudne i czasem frustrująco irytujące stereotypy, które mają dość banalne role do odegrania. A nawet twórcy idą kilka kroków za daleko, ciągle powielając absurdalnie głupie schematy komediowe z nimi związane, jakby mieli nadzieję, że może żart powtórzony przez kilka odcinków w końcu zacznie śmieszyć. Ulubiony boski idiota to propozycja jedynie dla wielkich fanów Melissy McCarthy i Bena Falcone'a, ale odnoszę wrażenie, że nawet oni mogą nie zostać przekonani tą niskich lotów produkcją. Nie ma tu nic, co dawałoby choć poprawną rozrywkę. Ot, festiwal głupot i marnowania potencjału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj