Mieszkając naprzeciwko siebie, rodziny Wallingów i Ostroffów spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Gdy do domu, po latach nieobecności, wróci córka jednej z nich, sytuacja ulegnie diametralnej zmianie. Młoda dziewczyna rozpocznie romans z przyjacielem swojego ojca, co postawi na głowie życie wszystkich członków obu domostw. Ważnym elementem tej historii jest jednak fakt, że potajemny romans wcale nie jest potajemny, gdyż nawet zanim zostanie skonsumowany, obie rodziny się o nim dowiedzą. Sam zamiar konsumpcji nowego uczucia wystarczy jednak, by wykazać problemy, które skrzętnie skrywano przez lata.
Mimo podjęcia takiej tematyki, film Juliana Farino można określić jako dramacik, a nie dramat z prawdziwego zdarzenia. Zwłaszcza gdy człowiek uświadomi sobie, że akcja oraz wszystkie zachodzące w nim zmiany rozgrywają się w ciągu jednego miesiąca – od Święta Dziękczynienia do Bożego Narodzenia. Nie oznacza to jednak, że obraz ogląda się źle, tylko że obok ciekawych spostrzeżeń psychologicznych niektóre sprawy traktuje się ze zbytnią lekkością i łatwością. Podejście wyrażone cytatem "Czasami trzeba spalić dom, by móc zobaczyć księżyc", oznaczające, że nic nie dzieje się bez przyczyny i może prowadzić do dobrych rzeczy, choć całkiem zdrowe, to jednak dość ogranicza dramatyzm sytuacji. Bo chociaż każdy z bohaterów na własny sposób przeżywa nieoczekiwaną zmianę w swoim życiu, większości z nich niezwykle łatwo się z nią pogodzić.
Ostatecznie nie jest to więc historia szczególnie zaskakująca czy szokująca. Jest natomiast całkiem sympatyczną opowieścią, którą ogląda się bezproblemowo, mimo że nie zostaje nam w głowie na dłużej. Nie oferuje bowiem nic, co pozwoliłoby pozostawić jakiś znaczący ślad w pamięci. Nadaje się wprawdzie na jeden niezły seans, ale to w sumie tyle.
Na szczęście główni bohaterowie zostali dobrani w odpowiedni sposób, gdyż Hugh Laurie i Leighton Meester posiadają całkiem niezłą, wiarygodną, acz nienachalną chemię. Doskonale udowodnili to w kilku odcinkach Doktora House’a, więc miło zobaczyć, że dostali szansę ponownego zagrania owej wzajemnej fascynacji. Jeśli komuś podobały się ich wspólne sceny w słynnym serialu, powinien być zadowolony z seansu "Córki mojego kumpla". Z obrazu Farino nie wyciśnięto wprawdzie pełni potencjału ich relacji, jednak pozwolono zagrać im sporo wiarygodnych chwil, które ogląda się z zainteresowaniem. Szczególnie ciekawie wypadł moment w restauracji w Atlantic City, gdy na wspólnym obiedzie przyłapuje ich para znajomych Davida. Widać w niej wzajemną swobodę, z jaką podchodzą do siebie kochankowie, oraz jak bardzo nie przejmują się opinią innych na swój temat. Takie momenty sprawiają, że film ogląda się z uśmiechem na ustach.
Gorzej z pozostałą obsadą, czyli poszczególnymi członkami rodzin. W zasadzie żadne z dzieci w niczym nie przypomina swoich rodziców, więc podział "klanowy" jest tutaj bardzo umowny. Widać, że przy doborze obsady nie kierowano się podobieństwem zewnętrznym, gdyż zauważono by wtedy, że Alia Shawkat mogłaby uchodzić za córkę Olivera Platta.
Córka mojego kumpla oferuje całkiem lekkie podejście do poważnego tematu, znajdując się jednak między stricte komediowym spojrzeniem a potraktowaniem sprawy ze śmiertelną powagą. Dostajemy więc film, który nie mogąc się zdecydować, w którą stronę wolałby się skierować, ostatecznie nie wpisuje się w żaden z dwóch gatunków. To sprawia, że nie wykorzystuje pełni drzemiącego w tej historii potencjału. Dla Meester i Lauriego można jednak zaryzykować.