Bo czego w Uncanny Avengers Volume 2: The Apocalypse Twins nie ma! Zaczyna się od starcia Thora z Apocalypsem, potem podróżujący w czasie Kang snuje swoje zakrojone na skalę stuleci plany, demoniczne dzieci Archangela rozpoczynają grę o rozwiązanie kwestii konfliktu mutanci-ludzie, wewnątrz Avengers powstają podziały, Rogue kłóci się ze Scarlet Witch, Kapitan Ameryka gdzieś na chwilę ginie, a Wolverine… uch, wystarczy powiedzieć, że natężenie wydarzeń i bohaterów na stronę jest ogromne. W efekcie co kilka stron przeskakujemy między miejscami, grupkami postaci, a niekiedy i w czasie, na raz śledzimy wiele wątków, gdzie żaden nie ma prawa należycie wybrzmieć, bo za mało jest na to miejsca. Choć można też się zastanowić, czy gdyby Remender miał więcej stron cokolwiek by to poprawiło, bo to co tu dostajemy optymizmem nie napełnia – utarte schematy fabularne (zwłaszcza w starciach z Jeźdźcami), słabe i pełne patosu dialogi, postacie albo nieciekawe (bliźnięta), albo prowadzone tak, że stają się irytujące (Wasp, Kapitan Ameryka).
Źródło: Egmont
W czasie lektury nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ten komiks powstał wyłącznie w celu pokazania kilku postaci i dla kilku efektownych scen, jak pokiereszowany Wolverine czy Thor stający naprzeciw Apocalypse’a, które świetnie sprawdzają się marketingowo. O to, jak te postaci posklejać i jak wypełnić strony między tymi kluczowymi scenami, dbano jednak średnio. Seria Uncanny Avengers na chwilę obecną wyraźnie zaniża poziom wydawanych w Polsce komiksów w ramach Marvel NOW. W zasadzie mogłaby się stać świetnym argumentem w dyskusji dla kogoś, kto komiksów nie lubi i twierdzi, że są efekciarskie i płytkie. Bo ten dokładnie taki jest.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj