Tym razem spotkanie Andrzeja z Jeremim nie odbywa się tradycyjnie w poniedziałek, ale w niedzielę, w dodatku w domu terapeuty. Jeremi przychodzi zdenerwowany i zakrwawiony. Każdy inny lekarz zapewne odprawiłby chłopaka z kwitkiem, jednak wiemy, że Wolski jest inny. Traktuje pacjentów osobiście, ale z lekkim dystansem. Można rzec, że po prostu po ludzku, dlatego gdy widzi zakrwawionego dzieciaka, wpuszcza go, by mu pomóc.
Opowieść Jeremiego od początku nosi znamiona kłamstwa, bo skąd ktoś mógł wiedzieć, że jest homoseksualistą i spuścić mu za to łomot? Nie wygląda to wiarygodne w jego przypadku, bo nie jest on jednym z tych stereotypów gejów, którzy swoim zniewieścieniem przekazują sygnał wszelkim homofobom. Prawdę sugeruje fakt, że była to kobieta i mężczyzna. Do tego opowieść o tym, jak uciekł z własnych urodzin, gdzie nie wierzył w okazywaną miłość, pozwala połączyć wszelkie elementy układanki. Wolski reaguje na to dość dynamicznie i z odpowiednim taktem. Ostro i doniośle temperuje zachowanie chłopaka, który rzuca wulgaryzmami na prawo i lewo, próbując mu wyjaśnić coś, co jest widoczne gołym okiem.
Punktem kulminacyjnym okazuje się scenka nagrana telefonem, gdy Jeremi udaje się do domu biologicznych rodziców. To jedyna sytuacja w słabych odcinkach terapii chłopaka, gdy jego zachowanie jest rzeczywiste. Jego biologiczni rodzice są źli i zasługują na najgorsze epitety. Prawda, że nie znamy okoliczności pozbycia się Jeremiego, gdy się urodził, ale... czy to ważne? Telefon Aleksandry mówi nam wszystko. Dla nich ważna jest opinia publiczna, która może zostać popsuta przez nagranie z komórki.
Po raz pierwszy w Bez tajemnic Andrzej trafia do chłopaka, który w końcu zaczyna cokolwiek rozumieć. Terapia zbliża się do końca i dopiero teraz można powiedzieć cokolwiek dobrego o dniu reżyserowanym przez Wojciecha Smarzowskiego.