Nareszcie kluczowe wątki w Królewskiej Przystani i w Yunkai ruszyły zdecydowanie do przodu. Do tego scenarzyści uraczyli nas niezwykle ciekawymi scenami na Smoczej Skale. Tym razem zabrakło miejsca na nudne fragmenty z Jonem, Branem i Robbem w rolach głównych, dzięki czemu Gra o tron błyskawicznie zyskała na jakości, co niezmiernie mnie ucieszyło. Przyznaję, że średnio podobają mi się epizody, w których akcja skacze po całym Westeros tylko po to, by pokazać krótkie, nie mające wielkiego znaczenia sceny i dialogi, by w ten sposób przypomnieć o istnieniu danych bohaterów. W "Drugich Synach" scenarzyści skupili się na tym, co najlepsze, bo nie od dziś wiadomo, że Królewska Przystań i losy Matki Smoków to wątki wzbudzające najwięcej emocji.

Ślub Tyriona i Sansy można uznać za dosyć kameralny. Zdaję sobie sprawę, że więcej gości (lub statystów, jak kto woli) pojawi się na zaślubinach Joffreya i Margaery, a twórcy serialu nie chcieli odkrywać wszystkich pomysłów na przedstawienie w serialu takiej uroczystości; było więc skromnie, ale jednocześnie bardzo klimatycznie. Rolę złego jak zwykle perfekcyjnie odegrał Król Joff, terroryzując zarówno pannę młodą, jak i pana młodego (oraz widzów przy okazji). Czuć było to wielokrotnie, zarówno podczas odprowadzania przed ołtarz, śmiechów i kpin podczas samej uroczystości oraz pokładzin. Pierwsze skrzypce grał jednak Tyrion, który najpierw zalał smutki w kilku litrach wina, by następnie rzucić interesującą wiązankę słowną prosto w kierunku króla Joffa. Udowodnił też, że Sansę traktuje z ogromnym szacunkiem, bez względu na swój stan trzeźwości.

[image-browser playlist="591228" suggest=""]
©2013 HBO

Zaślubiny Tyriona i Sansy były również okazją do przedstawienia dwóch ciekawych scen. Pierwszą z nich był dialog pomiędzy Cersei i Margaery, w którym to doszło do pierwszego bezpośredniego starcia obu kobiet. Lena Hadley zabłysła opowieścią o pochodzeniu pieśni "Deszcze Castamere" (jakże świetny wstęp pod kolejny odcinek!), by następnie w dosadny sposób spuentować całą historię i uświadomić młodej przyszłej królowej, gdzie jest jej miejsce. Ubolewałem, że w odcinku tym było tak mało Olenny, ale jej krótki monolog, w którym usiłuje zrozumieć i wytłumaczyć rodzinne zawiłości u Lannisterów i Tyrellów, musiał wystarczyć. Było to niezwykle zabawne i dobitne skwitowanie tej nie do końca normalnej sytuacji.

W Yunkai być może zabrakło widowiskowej bitwy i wzięcia miasta siłą, ale widzowie mieli okazję poznać nowego, ważnego bohatera - Daario Naharisa. Odnoszę wrażenie, że scenarzyści naprawdę starają się, by z wątku Dany wyciągnąć jak najwięcej. Nawet jeśli kolejny raz posuwają się do prostego chwytu, czyli pokazania nagiej Emilli Clarke, ja to kupuję. Wątek matki smoków (szkoda, że zabrakło ich akurat w tym odcinku) cały czas się rozwija, ale na jego apogeum przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Oglądając trzeci sezon Gry o tron bardzo długo zastanawiałem się, kiedy i czy w ogóle twórcy zdecydują się na pokazanie istotnej sceny związanej ze Stannisem i Mellisandre. Nieoczekiwanie w serialu wątek ten dość konkretnie zmodyfikowano. Nie mam zamiaru rozwodzić się nad różnicami pomiędzy książką a pomysłami, które siedzą w głowie scenarzystów. Wiem jedno – podczas czytania Nawałnicy Mieczy scena ta wzbudziła moje zaciekawienie i sprawiła, że błyskawicznie chciałem dowiedzieć się, co oznacza i co wydarzy się na kolejnych stronach. W serialu jest podobnie – odczucia są takie same, a chęć obejrzenia kolejnego epizodu jest ogromna. Szkoda, że "Deszcze Castamere" zabrzmią dopiero za dwa tygodnie. Póki co pozostaje emocjonowanie się świetną, mroczną, wręcz lodowatą sceną kończącą epizod z bohaterskim Samwellem Tarlym w roli głównej. Taką Grę o tron uwielbiam.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj