W 25. godzinie Spike’a Lee reżyser ustami Edwarda Nortona tworzy epitafium dla Nowego Jorku: „Pieprzyć to miasto i wszystkich jego mieszkańców. (…) Niech trzęsienie ziemi je rozkruszy. Niech ognie szaleją. Niech spłoną do pieprzonego popiołu, a potem niech powstaną wody i zatopią to całe zaatakowane szczurami miejsce”. Nie ma więc przypadku w tym, że finał piątego sezonu Suits zatytułowano 25th Hour, wszystko trzęsie się tu bowiem w posadach: sala sądowa, na której kończy się właśnie proces Mike’a, przypomina krajobraz nędzy i rozpaczy, relacje głównych bohaterów uginają się pod naporem nadchodzącej zewsząd tragedii, kancelaria Pearson Specter Litt już za chwilę zostanie ogołocona do ostatniej naklejki z nazwiskiem na drzwiach, a w tym rozgardiaszu Rachel i jej uparty do bólu wybranek chcą jeszcze zachować godność i powalczyć o miłość w typie przetrąconego mentalnie Romea i rozedrganej Julii (lub odwrotnie). Na papierze wszystko wyglądało dobrze. Problem polega na tym, że zaszwankowała realizacja i kapitalna układanka z poprzednich odcinków okazała się tylko zgrabnie podmalowanym tombakiem. 25th Hour to odcinek dwóch prędkości. Z jednej strony mamy w nim misternie tkaną od początku sezonu intrygę, która krok po kroku angażowała widza, by tuż przed nim postawić na końcu drogi pułapkę. Mike – pal licho już jego irracjonalne pobudki, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić – decyduje się zawrzeć ugodę z prokurator Gibbs i przez dwa lata przyczaić w najciemniejszej więziennej celi. Jestem przekonany, że gdyby żyła jego babcia, za ten manewr dostałby od niej solidnie po twarzy. Nikt inny z bliskich mu osób nie ma siły przebicia, a wszelkie próby odwiedzenia go od decyzji kończą się pompatycznymi dysputami o swoiście rozumianej lojalności. Mimo to kibicujemy Harveyowi, który w szaleńczej szarży biegnie do biura Gibbs, by zastopować nadchodzący bieg zdarzeń. Jest jednak za późno – dla Mike’a, jego mentora, nadziei tlących się w umyśle Rachel, przebiegłości Donny, cierpliwości Zane’ów i usłanej różami przyszłości Pearson Specter Litt. Decyzja Rossa uruchamia całą lawinę zdarzeń. Mike dostaje trzy dni na oswojenie się ze świadomością, że kolejne dwa lata spędzi na więziennej pryczy. Harvey nie może się z tym pogodzić i, jak to przystało tonącym, chwyta się brzytwy, chcąc w ostatniej chwili przehandlować wolność protegowanego za akta spraw dotyczących morderstwa. Oczywiście Gibbs odrzuci jego ofertę, co doprowadzi Spectera do szału, spotęgowanego jeszcze wiadomością, że ława przysięgłych chciała Mike’a uniewinnić. Gdy Harvey szuka ostatniej deski ratunku, jego podopieczny stara się udobruchać zapłakaną Rachel. Najwidoczniej mu się to udaje, skoro narzeczona po słowach „Bądźmy jednością” zespala się z nim w miłosnym uniesieniu. Kochankowie mają trzy dni dla siebie – skoro jeden Rachel spędziła na zmaganiu się z butelką wina, to naturalnie trzeba jeszcze bardziej dać do wiwatu w pozostałych dwóch. Ślub będzie jak znalazł. No url Na drugim froncie Jessica i Louis muszą zmierzyć się z problemem zakazu konkurencji, który sakramencko podirytowany tata Rachel, Robert, obszedł z wielką elegancją. Pearson Specter Litt staje się zwierzyną, a dookoła grasują wygłodniali drapieżcy. Cios za cios, oko za oko, jednak wszyscy doskonale wiemy, że kancelaria, w której przechadzał się korytarzami Mike, wyjdzie z tego starcia na tarczy. Mimo to napięcie sięga zenitu, stając się jeszcze doskonałą okazją do zagłębiania w portrety psychologiczne głównych bohaterów – w dramatycznym położeniu wszystkim z nich puszczają nerwy. Jessica zostaje zaszachowana przez Jacka, Louis zdaje sobie sprawę z hipokryzji własnego działania, Robert w furii beszta swoją córkę, Donna przestaje być sobą, godząc się na wyżywanie się na niej przez Harveya. On i jego problematyczny protegowany mierzą się ze sobą w słownym starciu, wylewając na siebie żale; zaczepki Spectera prowadzą nawet do krótkotrwałej bójki. Do tego momentu 25th Hour jest znakomicie poprowadzonym odcinkiem i trzyma formę poprzednich, chwilami jeszcze bardziej zagęszczając atmosferę i przywodząc na myśl najsłynniejsze greckie tragedie. Chwilo, trwaj! – chciałoby się rzec. To jednak tylko pobożne życzenie. Scenarzyści serialu postanowili bowiem zaserwować widzom emocjonalny rollercoaster i dalszy bieg zdarzeń miał rezonować w czasie ślubu Mike’a oraz Rachel. Problem polega na tym, że cała ceremonia stała się tu tylko widoczną aż do bólu zapchajdziurą. Decyzja o przyspieszonym trybie pobrania się nie ma żadnych racjonalnych podstaw, a z drugiej strony brak w niej nuty szaleństwa – to po prostu głupota wynikająca z tragicznego położenia narzeczonych. Co więcej, przyszły pan młody najpierw nie chce uwięzić lubej w swej wieży miłości, potem jednak chce, znów nie chce… Jak Pory roku Vivaldiego. Nawiązanie nieprzypadkowe, bo w czasie przymiarek do ślubu Suits zamienia się w niepotrafiącą znaleźć swojego przeznaczenia telenowelę. Powodem odwołania ceremonii staje się to, że Mike dostrzegł złowrogie miny swoich teściów – zaiste, oblicze papy Rachel można by wkleić w ciało Freddy’ego Kruegera i nikt by się nie zorientował. Ross staje się wymieszaną w miksturze równouprawnienia wersją uciekającej panny młodej, a za Richarda Gere’a robi tu Harvey. W międzyczasie Jessica i Louis zdają sobie sprawę, że w Pearson Specter Litt ktoś chciał nakręcić kolejny odcinek Pozostawionych; problem polega na tym, że nikt się w niej nie ostał. Absurd tej sceny porazi najmniej wymagającego widza. Zauważcie bowiem, że dosłownie wszyscy pracownicy kancelarii uciekli z niej w popłochu, zostawiając otwarte segregatory, włączone komputery i uruchomione na nich aplikacje, a nawet kartony, w których zapewne znaleźli swoje świadectwa pracy. Już tylko Mike w końcu przekroczy bramy więzienia. Pozostaje mieć nadzieję, że nie przeniesie się w okolice Orange Is the New Black. Podsumowując: finałowy odcinek sezonu zawodzi, ale tylko na tle tego, co widzieliśmy w poprzednich epizodach. Serial wydawał się odradzać jak feniks z popiołów, więc po seansie 25th Hour w jednych pojawi się nuta, w innych cała symfonia rozczarowania. Nasze oczekiwania były na pewno większe, biorąc pod uwagę fakt, że przed nami kolejna odsłona serii. Twórcy Suits są niebezpiecznie blisko punktu, w którym ich dzieło – znakomity swego czasu prawniczy dramat - rozmieni się na drobne. Serial nie może bowiem stracić ze swojej gatunkowej tożsamości. Od dłuższego czasu trybiki jego machiny przestają sprawnie funkcjonować, gdy tylko scenarzyści odchodzą od prawniczych gier w stronę emocjonalnego „wszystko albo nic”. Jakąś nutę optymizmu może dawać fakt, że oś fabularna została rozbita w proch i pył – Pearson Specter Litt to kancelaria-widmo, Mike odbywa swoją więzienną karę, a jego relacja z Rachel to już naprawdę mała iskierka naiwnej ostatnimi czasy miłości. Oby nowe rozdanie w serialu nie pokazało dobitnie i przewrotnie, że pod garniturem ten człowiek jest zupełnie nagi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj