W garniturach ("Suits") powolutku, małymi kroczkami było w tym sezonie ciągnięte przez scenarzystów. Czasami brakowało magii, niektóre wątki nadal moim zdaniem są bezsensowne, ale w ogólnym rozrachunku zasłużyli na solidną 5! Za co? Za dwie rzeczy, które wyszły im naprawdę dobrze: rozwój postaci i 10. odcinek. Zaskakujący!
Louis opuszcza kancelarię, ale stara się pozostać w zawodzie i Nowym Jorku. Pomagają mu w tym Harvey, a później Mike. Robią to do momentu, gdy Louis podejmuje próbę przejęcia jednego klienta kancelarii. Sprawa się dość szybko rozwiązuje, ale… Louis dowiaduje się prawdy o Mike’u. To, co dzieje się potem, to prawdziwe mistrzostwo świata. Najpierw Louis masakruje Donnę – wyrzuca jej wszystko, włącznie z fałszywą przyjaźnią, a potem idzie zmierzyć się z Jessicą. Ta nadal utrzymuje kamienną i oschłą postawę, ale widać, że Louis wygrał.
[video-browser playlist="633418" suggest=""]
Od początku uznawałem Louisa za jedną z najciekawszych postaci w serialach, ale w tym odcinku Rick Hoffman dał prawdziwy popis swoich umiejętności aktorskich. Pokazał, że może grać nie tylko zabawnego prawnika, ale też twardego (i wkurzonego) zawodnika. Koniec odcinka pokazał, że wkrótce może będziemy go częściej oglądać w takiej roli.
Czytaj także: Będzie 5. sezon "W garniturach"
Po tym odcinku mam sporo pytań. Na przykład: co Louis zrobi z Mikiem? Jak na to wszystko zareaguje Harvey? Ale bardziej myślę o tym, że to, co zrobili scenarzyści w ciągu tych kilku odcinków, to naprawdę fajna rzecz. Cieszę się, że w końcu wykorzystano potencjał Litta. Słowem: zostałem zlittowany!