Nie sposób nowego filmu Rubena Östlunda nie uwielbiać, zwłaszcza w trakcie seansu, śmiejąc się do rozpuku i łechtając swoje kubki smakowe sprawną satyrą reżysera. Nie oznacza to jednak, że w zwycięskim tytule tegorocznego festiwalu w Cannes, wszystko zagrało i po wyjściu z sali można się po prostu rozejść. Problematyczna jest sama historia oraz bohaterowie, którzy bawią nas, ale nie stwarzają możliwości do zaangażowania się w ich losy, jednocześnie unikając w końcowej fazie jakiegokolwiek kontrapunktu dla wniosków reżysera. W trójkącie ogląda się jednak znakomicie, bo chociaż widoczna jest w kilku segmentach tematyczna powierzchowność i skoncentrowanie się na dość łatwym targecie, to jednak trudno reżyserowi odmówić talentu do czarnej komedii działającej na tak wielu poziomach. Östlund przygląda się napięciom w kapitalistycznym społeczeństwie i świecie zdominowanym przez bogatych, czyniąc pretensję do współczesności. Nie jest to dla niego pierwszy raz, kiedy tworzy miejsce do prowokowania egzystencjalnych pytań – w Turyście posłużył mu do tego kurort narciarski, The Square kierowało swoje przytyki na terenie muzeum sztuki współczesnej, natomiast W trójkącie zabiera nas na pokład luksusowego statku wycieczkowego. Jak możemy się jednak spodziewać, nie będzie to jedyna arena zmagań z refleksją.
materiały prasowe
W rejs statkiem wybierają się gwiazda Instagrama Yaya (Charlbi Dean) oraz jej partner, początkujący model Carl (Harris Dickinson). Na pokładzie znajdziemy jednak znacznie więcej ciekawych osobowości – starsze małżeństwo robiące pieniądze na przemyśle zbrojeniowym, parę z Rosji zarabiającą „na g*wnie”, czy łaknącego atencji miliardera, któremu doskwiera samotność. Za utrzymanie porządku odpowiada załoga, wyszkolona do spełniania wszystkich zachcianek bogatych, natomiast całym projektem pozornie steruje wiecznie pijany kapitan statku (w tej roli Woody Harrelson). W tak pomyślanej przestrzeni przyjdzie nam śledzić losy nieprzyzwoicie zamożnych ludzi, beneficjentów późnego kapitalizmu, w których najmocniej uderza Östlund – a to z kolei jest częstym elementem krytyki jego najnowszego filmu. W trójkącie jest jednak bardzo długim seansem, a tematów jest znacznie więcej. Trudno więc uznać, że wielowarstwowa satyra uderza wyłącznie w bogatych. To raczej chęć obśmiania ludzkiego funkcjonowania w obliczu wszechobecnych skrajności, sztuczności i pustki, jaka wytwarzana jest przez nic nie warte życie w social mediach. Östlund ma gdzieś subtelności, dlatego jego gagi wykorzystują „złych bogatych”, ale pod tą fasadą kpiny kryje się zawsze coś więcej. Można powiedzieć, że większość wymierzonych przez niego strzałów trafia w sam środek tarczy, a tylko sporadycznie chybia – najczęściej w końcowym akcie. Tym samym społeczny komentarz zrealizowany przy użyciu takiej konwencji zwyczajnie działa, bo myśli nie uciekają, a widzowie są raczeni choćby genialną sekwencją wymiocin, której nie powstydziłaby się grupa Monty Pythona czy sceną libacji, w której kapitan i bogaty Rusek wymieniają się najciekawszymi cytatami Marksa i Lenina. W The Square problematyczny był nadmiar wątków i całość pękała w szwach, jednak W trójkącie wydaje się być filmem znacznie bardziej przystępnym i spójnym. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że lepszym, ale bezwzględność reżysera ma nie tylko wymiar społecznego zaangażowania, to coś jeszcze bardziej osobistego. Uporządkowanie struktury i podzielenie jej na rozdziały, zdecydowanie pomaga w odbiorze, a jednocześnie nie umniejsza niewątpliwej wartości artystycznej. Kilka drobnych problemów jest zauważalnych, jak choćby uczynienie z ostatniego aktu zabawki do kreowania jeszcze większej liczby szalonych sytuacji, co na pewno bawi, ale nie ma już w sobie genialnego patentu reżysera na uzasadnianie groteski w obrębie tej konwencji. Blado wypadają też Yaya i Carl, których świetnie się ogląda niemal przez cały film, ale po wyjściu z kina pozostaje jednak niedosyt. Ostatecznie nie dają żadnej nadziei, wskazują jedynie na pesymizm reżysera, który – wybaczcie spoiler – nie daje im okazji do przedefiniowania swojego życia nawet w ekstremalnych warunkach. Kończą tak jak zaczęli, a może jeszcze gorzej i chociaż w trakcie filmu będziemy łzawić ze śmiechu, to po jego zakończeniu brakuje choćby przysłowiowej jaskółki, która może wskazać na nadejście wiosny.
materiały prasowe
Liczne zwroty akcji i czarny humor są jednak skuteczne w starciu z pogłębionymi teoriami na temat społeczeństwa, bo narracyjna przewrotność udziela się widzowi. Wysokie tempo i ogrom pomysłów reżysera sprawiają, że mimo metrażu ogląda się to wszystko jednym tchem, co jednocześnie nie odwraca uwagi od istoty problemu. Po seansie pojawia się oczywiście natłok myśli nie tyle w kontekście poruszanych zagadnień, ale też samego filmu. Mam jednak wrażenie, że unikanie subtelności w tym przypadku jest odpowiednią drogą do wskazania hipokryzji i szeregu innych problemów współczesności. Ruben Östlund być może nie ma nadziei na lepsze jutro, ale przynajmniej pokazuje, dlaczego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj