Za serial Walker: Independence odpowiadają twórcy produkcji Walker: Strażnik Teksasu, więc już na starcie wiemy, czego możemy się spodziewać. Choć konwencja prequela i spin-offa jest osadzona mocno w gatunku westernu, trzeba powściągnąć oczekiwania, bo mało to ma wspólnego z westernem samym w sobie. Premiera nie pozostawia złudzeń, że bliżej temu do opery mydlanej w westernowym kostiumie. Podejście widzów wiele zmienia w odbiorze, bo jeśli spodziewamy się rzetelnego przedstawiciela gatunku, srogo się rozczarujemy. Jeśli jednak będziemy świadomi  konwencji, odbiór może być inny. Trzeba jednak przyznać, że pod względem realizacyjnym ten serial nie dostarcza potrzebnych wrażeń. Konwencja opery mydlanej objawia się przede wszystkim w podstawie fabularnej, która wydaje się mieć mniejszy potencjał, niż twórcy zakładali. Mąż Abby Walker miał zostać szeryfem w Independence, ale został zamordowany na szlaku. Morderca przejął jego funkcję w miasteczku. Abby go tam spotyka i planuje zemstę. To może brzmieć sensowne na papierze, ale twórcy wykonują fatalną robotę. Oczywiście ta intryga może nabrać wiatru w żagle, ale na ten moment jest zbyt sztampowa. Nie proponuje czegoś, co dałoby choćby cień nadziei oraz ukazałoby jakiś atrakcyjny kierunek.
fot. materiały prasowe
Matt Barr staje się mocnym punktem Walker: Independence, bo aktor dobrze się czuje w rolach aroganckich bawidamków. Ma charyzmę, dzięki czemu tworzy interesującą kreację, nawet jeśli scenariuszowo niewiele ma do roboty. Niestety Katherine McNamara to wielka pomyłka i największa wada serialu. Arrow i Shadowhunters udowodniły już, że nie jest dobrą aktorką. W scenach emocjonalnych jest okropnie sztuczna, a w duecie z Hoytem wypada po prostu blado. Ma pewną manierę, która sprawia, że w każdym serialu wygląda i zachowuje się tak samo. Nie widzę w jej pracy ekspresji, emocji czy podstawowego warsztatu aktorskiego, który pozwoliłby zbudować ciekawą i wartą uwagi postać. Trudno śledzić losy głównej bohaterki, która jest nudna i papierowa. O postaciach drugoplanowych lepiej nie wspominać, bo pilot nie ukazał nikogo interesującego. Same stereotypy. Walker: Independence ma jedną zaletę: to idealne guilty pleasure. Jesteśmy świadomi wszystkich wad serialu i chętnie po niego sięgamy. To produkcja lekka i niezobowiązująca, która jest potrzebna telewizji. Prequel w porównaniu do Walkera i tak wypada korzystniej. Jakości w tym niewiele, a szkoda, bo potencjał jest większy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj