Po dość mocnym i zawieszającym fabułę w kluczowym momencie cliffhangerze, który zakończył piąty sezon, szósta seria Czystej krwi rozpoczyna się dokładnie w tym samym miejscu. Eric i Sookie są świadkami przemiany Billa, a następnie uciekają z kompleksu, w którym dział się niemal cały główny wątek piątego sezonu. Wygląda na to, że problemy Comptona nadal będą bardzo mocno eksploatowane w tym sezonie, a potwierdza to choćby fakt, w którym wampir niczym nagi Superman znika z pola widzenia, odlatując w nieznane. Cóż, wampiry również mają między sobą własnych superbohaterów. Szkoda jedynie, że przez drugą część piątego sezonu Bill przestał być postacią, z którą można sympatyzować. Jego zachowanie od jakiegoś już czasu bywa irytujące i wiele wskazuje na to, że w kolejnych odcinkach się to nie zmieni.
Mam nadzieję, że w stałej obsadzie serialu na dobre zadomowiła się już Nora, siostra Erika, która już w piątym sezonie wniosła nieco świeżości i również w premierze szóstej serii pokazuje, że jest ciekawą bohaterką. W przeciwieństwie do wyblakłych i nudnych Tary i Pam, Nora to bohaterka, która może się rozwinąć, nawet jeśli razem z Erikiem starać się będzie ratować Billa. Szkoda jedynie, że sceny Erika przy Sookie nabierają nowej definicji… drętwości. Melodramat o dziewczynie w białej sukience trudno brać na poważnie, szczególnie gdy jeszcze kilka godzin wcześniej Sookie bez skrupułów usiłowała zabić Comptona.
Nieszczególnie zaskoczyły mnie sceny związane z Jasonem, który wsiadł do samochodu prowadzonego przez niezwykle znaną twarz, jaką jest Rutger Hauer. Jeśli stacja HBO ogłasza taki casting do ważnej roli w szóstym sezonie Czystej krwi i jednocześnie nie ujawnia, w kogo wcieli się dany aktor, można spekulować, że będzie to postać ważna dla całego serialu. I tak też było w istocie. W końcu udało nam się dowiedzieć więcej o Warlowie, jednym z pierwszych wampirów, które pojawiły się na Ziemi. Mam nadzieję, że wątek ten będzie odpowiednio rozwijany w kolejnych odcinkach, ponieważ w piątej serii było z tym sporo problemów.
[video-browser playlist="635686" suggest=""]W przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, szósta seria jako bezpośredni kontynuator wydarzeń nieszczególnie rozbudowuje obsadę serialu stacji HBO. Nowych postaci jest jak na lekarstwo, a gdy się pojawiają, trudno stwierdzić ich potencjał. W Luizjanie skończyła się wampirza sielanka. Nowy gubernator wprowadza restrykcyjne zasady wobec krwiopijców sprawiając, że stan ten przestaje być miejscem przyjaznym dla wampirów. Niebawem okaże się, jak duże będzie mieć to odbicie na samych bohaterach, ale przykład Tary i Pam pokazuje, że nie będą miały lekko.
Stosunkowo daleko od głównych wątków fabularnych toczą się prywatne historie innych bohaterów Czystej krwi. Moim faworytem są wróżkowe dzieci. Jeśli scenarzyści serialu stacji HBO będą nas "zaskakiwać" w taki sposób, zaczynam obawiać się o jakość kolejnych odcinków. Pozbawiona należytej dramaturgii i zupełnie bez klimatu była też śmierć Luny, która poświęciła się, by uratować swoje dziecko i tym samym zwalić Samowi (i prawdopodobnie Laffayetowi) na głowę kolejny kłopot. Niepotrzebnym (z męskiego punktu widzenia) zapychaczem były też sceny z Alcidem, który, jak to on – powarczał, porozbierał się i udowodnił, że jest istotą, przed którą klęka każda kobieta. Tylko co sceny z jego udziałem wniosły do serialu?
Premiera szóstego sezonu Czystej krwi nie zachwyciła. Bezpośrednie kontynuowanie wątków z piątej serii było do przewidzenia, ale na tę chwilę trudno zainteresować się perspektywami, jakie rysują się przed emisją kolejnych odcinków. Być może nieco świeżości do serialu wniesie Warlow, który – jak zostało wspomniane – jest tylko jednym z czterech potomków Lilith. Pytanie, czy scenarzyści, oszczędni w rozwijaniu kluczowych wątków dla całego serialu, tym razem zdecydują się odważniej podejść do fabuły.