3. odcinek WandaVision przynosi pęknięcie fabularnej struktury serialu: pojawia się w nim sekwencja, która zmienia panujące tu reguły gry. Fani MCU mogą być zachwyceni.
Do WandaVision wkracza życie, właściwie w każdym tego stwierdzenia znaczeniu. Nadchodzi zewsząd: w cudownie tajemniczym akcie narodzin dzieci tytułowych bohaterów, w nakładaniu się na siebie porządków rzeczywistego i wyobrażonego i nade wszystko w świadomości widza, który ma jeszcze większą niż dotychczas kontrolę nad tym, co dzieje się na ekranie. Nowy odcinek produkcji Disney+ staje się unikalnym doświadczeniem z pogranicza jawy i snu, przeplatającym realne wydarzenia z tym, co transowe, psychodeliczne. Gdzieś na najgłębszym poziomie takie podejście jest hołdem dla konwencji telewizyjnej lat 70., ogranej w najnowszej odsłonie serialu MCU w sposób mistrzowski. Ruszamy jednak krok dalej, odbijając się od mieszanki komedii sytuacyjnej i grozy w stronę odkrywania prawdy o tym, co naprawdę dzieje się w Westview. Pal licho, że Hydra przejęła kolejną reklamę, a organizacja S.W.O.R.D. musi zbierać wyrzuconą z miasta Geraldine. Gdy ta ostatnia wspomina o Ultronie, tuż po słowach Wandy o Pietro, struktura fabularna pęka. Oto Kinowe Uniwersum Marvela w stanie czystym, zaklęte w subtelnie wybrzmiewającej kołysance Wandy z Sokovii.
Sporo w 3. odcinku WandaVision cudów. Największy z nich, sprowadzony do narodzin Tommy'ego i Billy'ego, wyznacza rytm opowieści. Przy dźwiękach nastrojowej muzyki protagoniści w ekspresowym tempie muszą przygotować się do rodzicielstwa: Vision pochłania fachową literaturę, Wanda uczy się operowania oddechem, aby rozładować dopadające ją skurcze. W tych zmaganiach jest coś zabawnego i niewypowiedzianie intymnego; spory o imię potomka, kroczący po pokoju bocian czy nawet fenomenalna metafora odejścia wód de facto maskują prawdę o błyskawicznej ciąży Maximoff. Czas wariuje: 12 godzin równa się 4 miesiącom, później zegar jeszcze przyspiesza. Zza tego festiwalu gagów i slapsticku przebija bodajże najlepszy element dotychczasowych odcinków – narastający w tle zasadniczych wydarzeń niepokój. Widać go również w niewytłumaczalnym przecinaniu przez Herba muru czy anulowaniu wyznania Visiona o kolacji z Hartami. Odpowiedzialni za produkcję nie byliby jednak sobą, gdyby te wstawki nie rezonowały w niezliczonych żartach. Jestem niemal przekonany, że zaśmiejecie się w trakcie rozmowy Phila i Dottie czy obserwując poczynania przerażonego wizją ojcostwa Visiona. Trzeba mocno podkreślić, że w ramach tych zabiegów twórcy bawią się z widzem w chowanego, wysyłając mylne tropy czy odwracając uwagę od pokrywającego Westview welonu tajemnicy. I z tego zadania wywiązują się znakomicie.
Prawdziwą gwiazdą najnowszej odsłony serialu jest Elizabeth Olsen. Aktorka doskonale sprawdza się w tonacji komedii sytuacyjnej, by później w mgnieniu oka przeobrażać się w złowieszczą Scarlet Witch. Kwintesencją jej popisów stają się sceny porodu i rozmowy z Geraldine; zwróćcie uwagę na to, jak naturalnie Olsen zmienia wówczas mimikę twarzy. Koleżance po fachu wtóruje przezabawny Paul Bettany, który momentami zachowuje się tak, jakby wyjęto go żywcem z któregoś z filmów braci Marx. Warto też odnotować przyświecającą 3. odcinkowi maestrię realizacyjną. Już sama ponownie przeobrażona czołówka zaświadcza o nieprzebranych pomysłach na techniczne rozwiązania. Jeszcze lepiej jest w finałowych sekwencjach, gdy twórcy tasują nam przed oczami przebitkami – a to z domu protagonistów, a to z dysputy Visiona z Agnes i Herbem. Śmiech, groza, cud narodzin, niepokój, komizm, duszna atmosfera – jak w wahadle. Fakt, że w MCU tak wielką wagę przywiązuje się do precyzyjnego operowania napięciem, jest niezwykle pokrzepiający, przy czym w ramach projektu jeszcze nigdy nie doszło do pożenienia humoru z grozą o takiej mocy sprawczej. WandaVision przeciera na tym polu szlak, z ogromną korzyścią dla nas wszystkich.
Największym mankamentem 3. odcinka może być jego podsumowanie; to, co amerykańscy recenzenci nazywali "szokującym cliffhangerem", jest w rzeczywistości elementem znanym już z kampanii promocyjnej. S.W.O.R.D. próbuje przedostać się do stworzonego przez Wandę świata, a Geraldine zostaje z niego wyrzucona przez tajemniczy tunel. Nie zrozumcie mnie źle: cała sekwencja rodzi morze pytań, jednak mogliśmy się jej spodziewać. Znacznie bardziej intryguje to, jaki wpływ na całą opowieść będą mieli dorastający w błyskawicznym tempie Tommy i Billy, odpowiednio znani z komiksów Speed i Wiccan, prominentni członkowie Young Avengers. Pojawił się także kolejny trop sugerujący, że za wydarzenia w Westview poza Wandą może odpowiadać ktoś jeszcze; zwróćcie uwagę, że patrząca na ożywające motyle Maximoff stwierdza: "Na pewno ja to zrobiłam?". Reguły gry zdają się też zmieniać rzucone mimochodem uwagi o Quicksilverze i Ultronie czy nawiązująca do Hydry reklama kąpieli. Czy złowroga organizacja po S.H.I.E.L.D. zdołała zinfiltrować także S.W.O.R.D.? Czy Herb i Agnes wiedzą już wszystko o machinacjach Wandy? Czy tak głośno wyartykułowane słowa o konieczności sprowadzania doktora są odwołaniem do Doktora Strange'a, mającego przecież w komiksach ogromny wkład w narodziny Tommy'ego i Billy'ego? Na odpowiedzi na te pytania przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Jak do tej pory WandaVision w pierwszej kolejności ujmuje fantastycznie wyważoną miksturą sitcomu i grozy. Każdy niepokojący element fabularny przecinający doskonale spreparowaną idyllę protagonistów wciąga bez reszty – nie ma nawet specjalnego znaczenia, czy rozwój akcji w jakikolwiek sposób go zapowiada. Coraz większą wagę dla ekranowych wydarzeń ma także psychologiczny tudzież traumatyczny wymiar całej historii; żyjemy przecież w niemalże idealnej symulacji, w której jaśniejący ekran przysłania nam prawdę o tym, co właściwie rozgrywa się w Westview. Stąd już rzut beretem do soli świata superbohaterów: demistyfikacji mitu. Bohaterowie serialu zdążyli już pojąć, że "z małych miejsc ucieka się najtrudniej". Tylko czy dziś ktokolwiek chce uciekać ze świata WandaVision, wiedząc, że rządzi nim większa niż życie i życie stwarzająca Tajemnica?