Melancholijny nastrój pierwszej sceny, gdy Davis przy zgaszonym świetle puszcza ostatnią sylwestrową audycję, wprowadza w pełen nadziei Nowy Orlean – wkrótce władzę przejmie pierwszy czarnoskóry prezydent, zapowiadając zmiany i głosząc hasła o "amerykańskim śnie". Miasto, które według mieszkańców zostało całkowicie zapomniane, wraca po katastrofie do życia. Powstają restauracje, nowe szkoły, coraz więcej ludzi wraca do domów, a Mardi Gras wreszcie staje się prawdziwym karnawałem.
W serialu, w którym związki między bohaterami zawsze były dość skomplikowane, w końcu zaczynają się one klarować. W trzecim odcinku dużo jest rozmów na temat miłości i innych relacji między ludźmi. Sceny pomiędzy Davisem a Janette i Albertem a LaDonną mają potężny ładunek emocjonalny, a każda z nich nastawiona jest na pokazywanie innych odcieni tego samego uczucia. Ten schemat można też zaobserwować w innych wątkach – Antoine już nie myśli o tym, by po każdym koncercie przespać się z inną kobietą, Toni i Terry są także normalną parą, nie ukrywają się, nie boją się walczyć razem o sprawiedliwość w Nowym Orleanie.
Jak wspomniałem we wstępie, w mieście wreszcie zaczyna się coś dziać. Gdy już myślałem, że twórcy pozostawią nas z nierozwiązanymi sprawami nadużyć policji, nagle do komisariatu Terry’ego wpada FBI, informując, że od dawna budują sprawę przeciwko nowoorleańskiej policji. Naturalnie wszyscy podejrzewają Terry’ego o donoszenie na swoich kolegów, a także obawiają się tego, że będzie zeznawać przeciwko nim. Jak już zdążyliśmy się nauczyć, funkcjonariusze nie zostawiają tak sprawy i robią wszystko, by uprzykrzyć bohaterowi życie.
[video-browser playlist="635074" suggest=""]
Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy postanowili uruchomić maszynę zmian. Na pewno nie wszyscy podejrzani zostaną osądzeni, ale miło jest widzieć, jak wysiłki bohaterów, które obserwowaliśmy przez ponad trzy sezony, wreszcie mają swój skutek. Tak samo sprawa ma się z Antoinem i jego uczniami, którzy - podobnie jak on, gdy był mały - zaczynają wychodzić na ulicę i grać.
W kontraście do pozytywnych zmian mamy wątek Alberta, którego choroba może zaprzepaścić jego marzenia o kolejnym występie na Mardi Gras. Na początku odcinka widzimy wzruszającą scenę, gdy Delmond jedzie samochodem i widzi kondukt pogrzebowy, na którym oczywiście grane są utwory. Bohater zdaje sobie sprawę, że za niedługo on także będzie musiał zabrać swoją trąbkę i pójść za trumną swojego ojca. Albert się jednak nie poddaje, szyje swój kostium w pocie czoła i liczy na to, że po raz ostatni przejdzie po ulicach Treme i sąsiednich dzielnic.
Ostatnie odcinki ogląda się znakomicie - może w najnowszej odsłonie nie ma tyle muzyki co zawsze, jednak ma to swoje usprawiedliwienie: więcej czasu poświęca się bohaterom. Gra Khandi Alexander (LaDonna) jest rewelacyjna. Równie wielką przyjemność sprawia oglądanie Steve'a Zahna (Davis), Melissy Leo (Toni) i całej reszty. Dużo uczuć, emocji i śmiechu - to są rzeczy, które każdy epizod Treme nam gwarantuje.
Dwa odcinki, dwie godziny – tylko tyle pozostało nam czasu w Nowym Orleanie. To z pewnością będzie bolesne rozstanie, szczególnie że akurat prawie wszystkim bohaterom wreszcie zaczyna się układać w życiu. Prawie cztery lata po Katrinie ludzie w końcu zaczynają żyć normalnym życiem. Może to jednak dobry moment, by ich pożegnać? Wszystko okaże się pod koniec tego roku.