Wędrująca Ziemia to film science fiction oparty na książce chińskiego pisarza, Cixina Liu, i zarazem jest to pierwszy chiński blockbuster z gatunku docelowo utrzymanym w hollywoodzkim stylu. Twórcy szybko wyjaśniają, z jaką historią mamy do czynienia: Ziemi grozi zagłada przez Słońce, więc zbudowano silniki, by przetransportować planetę do nowego Układu Słonecznego, gdzie będzie mogła normalnie funkcjonować. Można domyślać się, że po drodze coś się popsuje i trzeba będzie działać, by uratować ludzkość. To jest punkt wyjścia do efektownego filmu science fiction, który bardzo wpisuje się w klimat kina katastroficznego. I choć można wysnuć luźne porównanie do Armageddonu, to nie ma to zbyt wiele sensu, bo dostajemy kompletnie inne od siebie produkcje. W trakcie promocji mówiono, że postać grana przez Wu Jinga będzie w centrum wydarzeń, ale jest zupełnie inaczej. Fabuła skupia się na jego synu, a jego postać będąca na stacji kosmicznej "prowadzącej" Ziemię, choć ma duże znaczenie dla historii, jest jednak bardzo rzadko na ekranie. Przyznam jednak, że sceny z jego udziałem często są dobrze dopracowane pod względem efektów i mogą budzić skojarzenie z Grawitacją, aczkolwiek nie jest to tak samo wysoki poziom wykonania. Chaos w kosmosie jednak ma podobne elementy wspólne. Do tego mamy całkiem solidnie nakreśloną relację z rosyjskim astronautą. To wówczas rozrywka jest angażująca. Oglądając ten film, musimy mieć świadomość, że kino chińskie nie opiera się na doświadczonych firmach od efektów komputerowych, tak jak Hollywood. Ich studia dopiero zbierają te doświadczenia i dlatego też wiele scen jeszcze nie ma tej samej jakości, wykonania i dopracowania. Jednak gdy porównamy poziom do poprzednich chińskich widowisk z ostatnich lat (te były utrzymane w baśniowym gatunku fantasy), różnica w jakości jest bardzo odczuwalna. Czuć rozwój na tym polu, dzięki czemu przez większość czasu Wędrująca Ziemia cieszy oko, dając sceny efektownej destrukcji i przemyślanej wizji świata przedstawionego. Nie da się jednak ukryć, że jeszcze długa droga, by pod względem CGI poziom wyrównał się z Hollywood. Kino chińskie ma pewne specyficzne elementy, które nie zawsze trafią do widza na Zachodzie. W tym przypadku nie pomaga też siermiężnie napisany scenariusz, w którym dialogi i zachowania postaci pozostawiają wiele do życzenia. Chodzi mi o pewne schematy zachowań, które dla widza w Chinach wydadzą się normalne, dla Europejczyka czy Amerykanina mogą być głupie czy dziwne. Chodzi mi o zachowanie nastolatki, która dużo krzyczy i ciągle płacze, czy głównego bohatera, którego konflikt z ojcem szyty jest grubymi nićmi, a maniera aktorska pogłębia problem braku emocji. Takich dziwności jest sporo w różnych momentach filmu. To nie jest bynajmniej standard w kinie rozrywkowym z Chin, ale da się dostrzec momenty w zachowaniach, interakcjach i sposobach ekspresji coś charakterystycznego dla tego kraju. Jednak często jest to wina reżysera, który nie potrafi zbyt dobrze prowadzić aktorów, a w tym przypadku często ten aspekt zgrzyta, nie dając nam postaci wyrazistych czy chociażby sympatycznych. W Hollywood to zawsze Amerykanie ratują świat. Oczywiście w tym przypadku to Chińczycy przodują w działaniach, mających na celu uratowanie ludzkości, ale jest w tym pierwiastek uniwersalnej globalności, który często jest nieobecny w blockbusterach z USA. Mamy sceny, w których podkreślone są inne nacje, ich język i ostateczne wspólne działanie w jednym celu ponad podziałami narodowościowymi czy poglądowymi. Takie momenty mają dużo patosu i z uwagi na konwencję, wychodzą całkiem nieźle. Mam jednak problem z tym, jak reżyser prowadzi tę historię. Czuć w tym oparcie na stereotypach, brak umiejętnego prowadzenia aktorów i fatalne budowanie tempa. Często w momencie, gdy powinny być budowane mocne emocje i powinno być pobudzane zaangażowanie widza, dostajemy zabiegi psujące cały efekt. Choćby w scenach, gdy ktoś ginie, twórca opiera się na kiczowatym monologu danej osoby, który zamiast pobudzać odpowiednie reakcje, wywołują trochę uczucie zażenowania. Gdy film nabiera wiatru w żagle, jest ekscytujący, efekciarski i po prostu wciągający, ale zbyt często jako widzowie jesteśmy wybijani z rytmu kuriozalnymi decyzjami reżysera. Zamiast w określonych scenach iść za ciosem, następują niepotrzebne zwolnienia, w których raczeni jesteśmy zbytecznymi rozmowami czy czasem niezrozumiałymi decyzjami bohaterów. Nie mogę jednak powiedzieć, że to zły film. Być może promowanie go jako jednego z największych hitów w Chinach trochę zbudowało określone oczekiwanie, ale jednak same zwiastuny zapowiadały coś o wiele lepszego. Coś, co jak zacznie się akcja, będzie trzymać w napięciu od początku do końca. A tak nie jest. Chociaż ma swoje momenty, gdzie jest to wszystko miłe dla oka i angażujące (sceny w lodowej scenerii, kulminacja), zbyt często zainteresowanie jest zbijane lub usypiane brakiem wyklarowanej wizji na to, jak ukształtować historię wartą uwagi i czasu. Utrzymanie zainteresowania od początku do końca jest fundamentalnym czynnikiem, który w tym filmie nie działa dobrze. Wędrująca Ziemia to zaledwie poprawna rozrywka, która pod względem opowiadanej historii jest zbyt niedopracowana, kiepsko prowadzona i pozbawiona emocji, żeby każdy widz mógł zaangażować się od początku do końca. Dla kina chińskiego ten film to wielki przełom i widać to pod względem pomysłu, realizacji i tego, co tutaj wyszło najlepiej. Zawiodły tak naprawdę podstawy, czyli niedopracowany scenariusz i reżyseria marnująca dostrzegalny potencjał na coś o wiele lepszego. Po prostu wybrano filmowca bez doświadczenia, wizji i potrzebnych umiejętności, by była to rozrywka ponadprzeciętna. Wielka szkoda, bo Wędrująca Ziemia pokazuje, że był to potencjał wielkie kino. A dostaliśmy zaledwie przyzwoitą rozrywkę na nudny wieczór.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj