Nowy odcinek Westworld przedstawił bardzo dobrą kontynuację historii Caleba. Można powiedzieć, że to połączenie mitu o Syzyfie i Dnia Świstaka. Świetnie poprowadzono ten wątek! Znakomicie oglądało się to, jak bohater odkrywa poszczególne tropy pozostawione przez swoje poprzednie wersje. Aaron Paul sprawił, że czuć było tę wszechogarniającą beznadzieję. Aktor doskonale wypadł w roli umęczonej życiem, zaszczutej jednostki, która znalazła się w sytuacji bez wyjścia, w swoistej pętli. Muszę przyznać, że cały czas mu kibicowałem. Dodatkowo wątek ubogacił pewien element horroru. Chodzi mi o wspomniane poprzednie wersje Caleba, które bohater spotkał na swojej drodze. Wzbudzały one grozę i podbijały atmosferę mroku, która towarzyszyła postaci przez cały odcinek – aż do finału, gdy zginął, a do życia powołano jego kolejną kopię. W końcu również Frankie, czyli córka Caleba, dostała ciekawy wątek. Do tej pory bohaterka przemykała gdzieś w tle i twórcy jedynie zaznaczyli, że może odegrać ważniejszą rolę. Najnowszy epizod potwierdził, że tak właśnie będzie. Dobrze, że scenarzyści skupili się na relacji kobiety z ojcem. Z tego powodu jej rozterki były o wiele bardziej zrozumiałe, a wątek miał interesujący, silny ładunek emocjonalny. Aurora Perrineau całkiem nieźle wcieliła się we Frankie. Natomiast nie do końca trafił w punkt wątek dotyczący kreta w ekipie. Dlaczego? Scenarzyści nie umieli sprawić, że relacja Frankie z jej kompanami była absorbująca na tyle, aby przejąć się późniejszą zdradą przyjaciela. 
fot. HBO
Jeffrey Wright cały czas dobrze sprawdza się w roli Bernarda. Aktor nie szarżuje, ale jest charakterystyczny. Nie potrzebuje więc wielu środków, aby przekazać nam wszystkie informacje. Wobec tego ta jego stonowana postawa swego rodzaju mędrca doskonale uzupełniała się z energią i niecierpliwością Frankie. Jednak najbardziej cieszę się z powrotu Maeve, która z buta weszła do historii w finale. Postać stanowiła ciekawe połączenie z Calebem w 4. sezonie. Nowy odcinek zbudował natomiast fundamenty pod interesujący zalążek jej relacji z Frankie. Mimo że Aurora Perrineau i Thandiwe Newton miały zaledwie dwie wspólne sceny, to potrafiły zaprezentować w nich pewien rodzaj emocjonalnej więzi, która występuje między bohaterkami. Dlatego zastanawiam się, jak ich relacja rozwinie się w ostatnich dwóch odcinkach sezonu.  Natomiast nie do końca mogę przekonać się do postaci Charlotte, czyli naszej głównej antagonistki sezonu. Czasami tak to jest z czarnymi charakterami, że trudno wykrzesać z nich jakiś element, który mógłby przyciągnąć widza. Tessa Thompson nie potrafi wyciągnąć ze swojej kreacji czegoś, co pozwoliłoby spojrzeć widzowi inaczej na tę antagonistkę. Charlott jest większym niż życie czarnym charakterem, ale nie wzbudza w nas żadnych emocji. Przez to w pewnym momencie staje się wręcz nudna. Ile można słuchać o tym, że ludzkość jest zła i trzeba się jej pozbyć? To standardowa gadka komiksowego złoczyńcy, jednak po Westworld oczekuje się czegoś więcej. Czegoś, co wpłynęłoby na widza.  Nowy epizod Westworld jest bardzo dobry pod względem rozwoju niektórych postaci, mrocznego klimatu oraz samego prowadzenia fabuły. Zdarzają się słabe punkty, choćby w wątku Charlotte, jednak to nie przeszkadza w bardzo dobrym odbiorze produkcji. Polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj