What If...? (A gdyby...?) to pierwszy serial Marvel Studios w ramach MCU. Opowiada alternatywne historie z równoległych rzeczywistości. Na pierwszy ogień idzie opowieść o Stevie Rogersie i Peggy Carter.
A gdyby...? zaczyna się klimatycznym wstępniakiem z narracją Obserwatora (w tej roli
Jeffrey Wright), co dobrze i czytelnie wprowadza widzów w multiwersum i alternatywne rzeczywistości równoległe. Jedna decyzja w danym momencie może całkowicie zmienić bieg wydarzeń i stworzyć zupełnie inną linię czasową. Trafnym wyborem okazało się wzięcie na pierwszy ogień historii z filmu
Captain America: Pierwsze starcie z alternatywnym twistem. W kluczowym momencie to Peggy dostaje serum superżołnierza, a Steve zostaje superbohaterem innego rodzaju.
Twórcy, snując tę historię, czerpią ze znanego nam pierwowzoru, by co chwilę pokazywać twist kierujący historię w inną stronę. Ciekawe jest to, że ogólne podstawy są te same, ale oparto je na zasadzie odwróconych ról. To zarazem stanowi o wadzie, bo tym samym twórcy zamykają furtkę na kreatywność i pokazanie innych kierunków, więc po prostu odtwarzają określone punkty z Peggy w roli głównej. Jest w tym jednak trochę detali, które odseparowują to od filmowego odpowiednika. Peggy Carter wspierała Steve'a w filmie, ale nigdy nie była w bezpośredniej akcji, tak jak Rogers w tej alternatywnej historii. Jego Hydra Stomper to pomysłowa i efektowna alternatywa dla Iron Mana, która świetnie wpisuje się nie tylko w konwencję MCU, ale też w całą historię. Nikt nie tworzy tutaj perspektywy, że Steve chce skraść superbohaterską chwałę Peggy. Bardziej staje się jej partnerem i przyjacielem. A to idealnie współgra z budową romansu odwołującego się do obiecanego tańca. W takim drobnych momentach twórcom udaje się pobudzić emocje działające na tej samej zasadzie, jak w kinowych filmach. Choć widzimy inne wersje Peggy i Steve'a, to nadal mamy wrażenie, że to bohaterowie, których znamy i kochamy. Wisienką na torcie stają się problemy, z którymi Peggy – jako kobieta żyjąca w latach 40. XX wieku – musi się zmierzyć. Serum superżołnierza nie sprawia, że wszyscy od razu jej zaufają w boju i jest to dość wiarygodnie przedstawione.
Marvel Studios tworzy
What If...? w sposób, który pozwala uniknąć nazywania tego serialu kreskówką. Wciąż jest to animacja, ale jej styl, wizualny splendor i widowiskowość nie przypominają kreskówek dla dzieci, które Marvel Television robił w ostatnich latach. Animacja służy tutaj za narzędzie opowiadania historii i wygląda to dobrze, efektownie, a w scenach akcji bardzo widowiskowo. Ten pierwszy moment, gdy Peggy z tarczą idzie na wojaków HYDRY, może się podobać. Twórcy nadal trafiają w kategorię wiekową MCU, ale ten odcinek nie stroni od bezpardonowego zabijania. Takim sposobem udaje się zachować bardziej uniwersalną konwencję, która idealnie odpowiada temu, co znamy z kinowych filmów i seriali MCU. W tym leży klucz do sukcesu, bo dzięki temu
What If...? dostarcza oczekiwanych wrażeń, nie pozostawiając niedosytu.
Mimo tego spokojnego i w dużej mierze oczekiwanego odcinka, czegoś jednak w
What If...? brakuje. Epizod ogląda się dobrze, wszelkie niuanse historii są odpowiednie podkreślone, a akcenty właściwie rozłożone. Nie ma jednak w tym ekscytacji i emocji towarzyszących produkcjom MCU i to nawet pomimo furtki na zapowiadane w kuluarach pojawienie się Kapitan Carter w filmie aktorskim. Wszystko przypomina fajną ciekawostkę dla fanów MCU, ale niekoniecznie dla zwykłych widzów, którą dobrze i szybko się ogląda. Zdecydowanie zachęca do kolejnych odcinków, ale szybko się o niej zapomina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h