What If... ?  zabiera nas tym razem na wielką balangę Imprezowego Thora, na którą zostali zaproszeni bohaterowie MCU z całej galaktyki. To jeden z tych luźniejszych odcinków, które nie trzymają w napięciu, a nad bohaterami nie wisi żadne straszne niebezpieczeństwo. Choć pewnie można by się kłócić, czy wściekła matka się do nich nie zalicza. Choć w tym epizodzie nie ważą się losy wszechświata, a przynajmniej wierzymy w to prawie do ostatniej minuty, to wciąż niesamowitą frajdę sprawia oglądanie, jak Bóg Piorunów jest absolutnie najbardziej nieodpowiedzialnym następcą króla, jaki może istnieć.  Najpierw dostajemy wyjaśnienie – ukazane zresztą za pomocą naprawdę pięknych ilustracji – co ukształtowało tego Thora. Założenie tego odcinka polega na ukazaniu tego, jak w dużym stopniu kształtują nas relacje z innymi osobami. Jak się okazuje – gdy Bóg Piorunów dorastał bez brata, bardzo odbiło się to na jego osobowości, a rządzenie królestwem stało się jego ostatnim zmartwieniem. Od zawsze wiemy, jak bardzo Loki i Thor definiują siebie, więc naprawdę ciekawie było zobaczyć, jak ułożyły się ich losy bez nieustannej walki o tron. Szczególnie że Loki także przeszedł ogromną metamorfozę, w której nie jest już złoczyńcą pragnącym władzy, tylko zadowolonym z życia księciem Gigantów. W tej wersji, wielki i błękitny, prezentuje się naprawdę świetnie. W pewnym sensie wydaje się nawet, że w tej alternatywnej rzeczywistości dostał swoje szczęśliwe zakończenie. Twórcom udało się zachować ducha tych bohaterów. To dalej nasze ukochane postacie z MCU, ale ktoś pobawił się konceptem, ich wyglądem, i w efekcie dostaliśmy coś świeżego. Wisienką na torcie jest fakt, że choć Loki i Thor nie wychowali się razem (co znacząco  na nich wpłynęło), to dalej nazywają się braćmi, tylko z innej matki. Najwyraźniej ich więź jest w stanie przetrwać różne czasowe warianty, nawet jeśli w innej formie.
Fot. Marvel/Disney+
+5 więcej
W 7. odcinku What If... ? spotykamy wielu znajomych bohaterów, których zawsze miło się ogląda. Jest Jane Foster, która w tej alternatywnej linii czasowej także zakochuje się w Thorze. Mamy jak zwykle zabawną Darcy, za której poczuciem humoru mogliśmy stęsknić się od finału WandaVision, jako pannę młodą Kaczora Howarda. Jest też część obsady Strażników Galaktyki. Dużą rolę w tym epizodzie ma Kapitan Marvel, która dostaje misję, by zakończyć wielką imprezę sąsiadów z kosmosu. Do tej pory mogliśmy nie wiedzieć, jak bardzo potrzebujemy walki pomiędzy nią a Bogiem Piorunów. Wypadła naprawdę rewelacyjnie, a Carol miała szansę pokazać się od naprawdę fajnej strony. Superbohaterka była w stanie jednocześnie spuścić komuś łomot i kryć go przed wkurzonym rodzicem. Oglądanie tych wszystkich znajomych twarzy to naprawdę cudowne uczucie. Być może dlatego, że w kinowym MCU wielu z tych bohaterów walczy ze sobą albo jest po traumatycznych przejściach, a teraz mieliśmy okazję zobaczyć, jak wszyscy po prostu razem imprezują i jakoś się dogadują. To trochę idylliczna wizja, ale po całym bagażu emocjonalnym z tego uniwersum wspaniale ogląda się ich w takiej beztroskiej wersji. Na jeden odcinek każdy jest po prostu szczęśliwy. Dużym plusem jest fakt, że dzięki humorowi i wartkiej akcji nie był to nudny seans, co było jakimś zagrożeniem, biorąc pod uwagę fakt, że za rogiem tego odcinka przez większość czasu nie czaił się żaden kataklizm. Zresztą dzięki temu, że całość była taka sielankowa, zaskakujące zakończenie wypadło jeszcze lepiej. W ostatniej sekundzie, gdy z rozanieleniem oglądamy, jak Thor wręcza ukochanej bukiet kwiatów, wkracza Vision. Co nie brzmi dramatycznie, póki nie doda się, że ma Kamienie Nieskończoności i nosi Ultrona jak kostium na Halloween. Najwyraźniej prawdziwa impreza jest dopiero przed nami. Nie tylko był to najzabawniejszy odcinek do tej pory, który był czystym zastrzykiem dopaminy, ale to jedno z najlepszych zakończeń, które zaostrza apetyt na więcej. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj