Historia opowiedziana jest z perspektywy głównego bohatera. To on jest narratorem, naszym masztem i sterem, oraz głównym decydującym, co akurat będziemy widzieć na ekranie. Na początku pojawia się scena, w której zmieniamy miejsce akcji na jego życzenie, gdyż bieżący fragment nieciekawych wydarzeń "może zająć chwilę". Stanowi to interesujący zamysł formalny, który zostanie kilkukrotnie wykorzystany na ekranie.
Bohater jest żywym trupem, który nie pamięta nic ze swojego poprzedniego życia, czując się jednocześnie niepełnym i niespełnionym w nowej odsłonie. Nieumiejętność pełnej artykulacji myśli nie oznacza jednak, że chłopak pozbawiony jest życia wewnętrznego. Wręcz przeciwnie. Przez jego mózg przepływa wiele myśli, w tym rozmyślań nad stanem świata i własnej egzystencji. Kiedy grupa zombie z chłopakiem na czele zetknie się z grupą ludzi, dojdzie nie tylko do rozlewu krwi, ale i wewnętrznego poruszenia w bohaterze. Spotkanie z Julie zmieni jego życie i sprawi, że zupełnie nowe myśli zaczną przepływać przez jego umysł. Stanie się ponadto katalizatorem zachodzących w nim zmian. "Wiecznie żywy" stanowi bowiem nietypową wariację na temat najsłynniejszej historii o miłości. Dość powiedzieć, że imiona bohaterów są nieprzypadkowe, a jedna ze scen będzie niemal idealnym odtworzeniem jednego z najbardziej rozpoznawalnych momentów świata literatury i sztuki.
[image-browser playlist="594008" suggest=""]©2013 Monolith Films
Filmy o zombie rządzą się swoimi prawami i posiadają określony zbiór reguł. "Wiecznie żywy" poszerza te zasady, wprowadzając do gatunku nowe, ciekawe rozróżnienie – dwa rodzaje żywych trupów. Zombie, które posiadają jedynie lekko nadgniłą ludzką formę, oraz Szkieletory – trupy, które tak bardzo zatraciły swoje człowieczeństwo, że w pewnym momencie zdarły z siebie skórę i teraz poruszają się jako kościotrupy. Są bardziej krwiożercze, szybsze i pozbawione wszelkich skrupułów. To chodzące maszyny do zabijania, napędzane jedynie instynktem. Rozróżnienie tego gatunku istot będzie zresztą kluczowe dla całej fabuły. Drugim ciekawym dodatkiem do "mitologii" zombie jest motyw jedzenia ludzkiego mózgu, a raczej przybliżenie powodu, dla którego istoty dokonują tej czynności. Instynkt przetrwania i głód nie stanowią bowiem jedynej przyczyny wykrzykiwania "Mózg! Mózg!". Rozwiązanie zaprezentowane na ekranie jest niezwykle ciekawe i nadaje tej obrzydliwej czynności głębsze znaczenie.
Na szczególną pochwałę zasługuje muzyka. Music supervisor Alexandra Patsavas to już nazwisko-marka, gdyż jej gust muzyczny oraz dobór piosenek do takich seriali, jak "The O.C.", Plotkara, Chirurdzy, Chuck czy filmowej serii "Zmierzch" zawsze stanowi strzał w dziesiątkę. Nie inaczej jest tym razem - wpadających w ucho, interesujących utworów jest w "Wiecznie żywym" bez liku. Spokojnie można znaleźć dla siebie nowe piosenki bądź przypomnieć sobie kilka niezapomnianych klasyków, które mają szansę trafić do naszych odtwarzaczy. Na ścieżce dźwiękowej znalazły się bowiem takie nazwiska, jak: Bruce Springsteen, Bob Dylan, The National, Feist, Bon Iver i M83 ze swoim wojującym na listach przebojów hitem "Midnight City". Muzyka to najlepszy aspekt filmu Levine'a. Świetna mieszanka dźwięków, która często oddaje także stany emocjonalne bohaterów.
Bardzo dobrze wypadli aktorzy. Nicholas Hoult, nawet mając ograniczone środki mimiki i artykulacji, potrafił stworzyć bohatera, któremu łatwo kibicować, budzącego naszą sympatię. Jest zagubionym młodym chłopakiem, którego życie znacznie utrudniło się, odkąd został zombie. Stara się jednak wypełniać je kulturą i innymi pożywkami umysłowymi, by chociaż pod tym względem nie być martwym. Hoult ciekawie poradził sobie także z charakterystycznym dla zombie chodem czy otępiałym wzrokiem. Świetne są także momenty, w których bohater biegnie - wtedy bardzo wyraźnie widać ociężałość jego ciała oraz niepełne panowanie nad nim. Dobrze wypada również trudność z wymawianiem słów. Na szczęście z czasem bohater jest w stanie wypowiadać ich coraz więcej, choć okupuje to sporym wewnętrznym bojem.
[image-browser playlist="594009" suggest=""]©2013 Monolith Films
Partnerująca mu Teresa Palmer także zaprezentowała się z dobrej strony, wiarygodnie oddając emocje swojej bohaterki. Niezła jest obsada dalszego planu, w której odnajdziemy aktora komediowego Roba Corddry'ego czy Analeigh Tipton, znaną ze świetnej komedii "Crazy Stupid Love". Zaskakujący jest udział Johna Malkovicha, który gra głównodowodzącego wojsk odpowiedzialnych za bezpieczeństwo odgrodzonej części miasta. Zadającym pytanie: "Co on tu robi?" (a takie padło z sali podczas mojego seansu), odpowiadam: przyzwoicie gra. "Wiecznie żywy" nie będzie ponadto stanowić plamy na jego honorze, ponieważ produkcja broni się jako niezobowiązująca rozrywka, która dostarcza pozytywnych wrażeń, nie udając przy tym, że jest czymś więcej. A sam Malkovich dość dobrze sprawdza się na ekranie.
Produkcja Levine'a stanowi świetnie uzupełnienie nowo powstającego gatunku komedii o zombie, reprezentowanego między innymi przez "Wysyp żywych trupów" czy "Zombieland". "Wiecznie żywy" dobrze odnajduje się w tej grupie, podejmując problem z jeszcze innej strony. Mieszanka horroru i opowieści miłosnej nie zawsze daje dobre wyniki, jednak w tym wypadku efekt końcowy jest na tyle urokliwy i przekonujący, że film ogląda się z uśmiechem na ustach. Na ekranie pojawia się wprawdzie kilka lekkich obrzydliwości, ale nie jest to nic, co kazałoby widzowi odwracać wzrok.
"Wiecznie żywy" kupuje widza przede wszystkim przychylniejszym spojrzeniem na gatunek nadprzyrodzonych istot oraz faktem, że cała opowieść ma zaskakująco ciepły i pozytywny wydźwięk. Tak dobre przyjęcie filmu może wynikać również z faktu, że opowieść Levine'a oparta została na książkowym pierwowzorze, wydanym w Polsce jako "Ciepłe ciała". Powieść Issaca Mariona zbiera zresztą dość przychylne recenzje, co mogło ułatwić stworzenie przyzwoitego filmu. Momentami obraz ociera się wprawdzie o kicz, jednak używany jest on sporadycznie, celowo i z pełną świadomością, dzięki czemu łatwo jest zaakceptować taką formę. To produkcja nie dla wszystkich, ale jednocześnie taka nieortodoksyjna opowieść o miłości ma swój urok.
Ocena: 7+/10