Można było mieć pewne obawy przed czytaniem takiej "cegły". Wydawane przez Egmont serie z Nowego DC nie prezentują jakiejś szczególnie wybitnej jakości, wśród całej oferty trafiło się już wiele średnich albumów. Muszę szczerze przyznać, że dokładnie takiego - średniego poziomu - spodziewałem się po Batman Eternal #1-21. Tymczasem, nie oczekując zbyt wiele, otrzymałem kawał ciekawie i precyzyjnie rozplanowanej opowieści, która owszem, ma pewną liczbę średnich momentów, ale nie są one w stanie przesłonić pozytywnego wrażenia z lektury całości. Choć całość to może źle powiedziane. Przecież to dopiero pierwszy tom bardzo długiej opowieści, która w ofercie wydawnictwa DC stanowi niezwykle ambitne przedsięwzięcie.
Źródło: Egmont
Związane było ono z celebrowaniem 75. rocznicy stworzenia postaci Batmana. Scenarzysta aktualnego głównego runu o przygodach Mrocznego Rycerza, Scott Snyder, wraz z Jamesem Tynionem IV i jeszcze kilkoma twórcami porwali się bowiem na coś, co na pierwszy rzut oka może wydawać się ponad ludzkie siły. Przez równy rok, poczynając od kwietnia 2014, zaplanowali dostarczać co tydzień jeden zeszyt epickiej opowieści o przygodach Człowieka-Nietoperza. Na całość Wiecznego Batmana składają się zatem 52 zeszyty, z których polscy czytelnicy dostali jak na razie 21 w pierwszym tomie - łatwo obliczyć, jak dużo jeszcze przed nami lektury. Ów ambitny plan zasługiwał również na niepowtarzalną w swym wymiarze historię. Snyder miał zresztą bardzo fajny pomysł na podkręcenie zainteresowania fanów. W listopadzie 2013 wypuszczono intrygującą ilustrację autorstwa Jasona Faboka, nawiązującą do znanego amerykańskiego obrazu przedstawiającego pierwszy, historyczny Dzień Dziękczynienia. Snyder i Fabok stworzyli superbohaterską wersję tego malowidła, przedstawiającą najważniejsze postacie nadchodzącego komiksu, i nazwali ów obrazek Batsgiving. Po lekturze pierwszego tomu Wiecznego Batmana widać, jak wiele tropów i wskazówek co do treści nadchodzących zeszytów twórcy zdecydowali się umieścić na tej ilustracji, która już poprzez samą liczbę zaprezentowanych na niej postaci zapowiadała niepowtarzalną, wielowątkową opowieść. "Niepowtarzalna opowieść" bardziej pasuje jednak do tytułu albumu, a nie do jego zawartości - wszystko przez to, że do wybranych elementów scenariusza Wiecznego Batmana można się łatwo przyczepić, ale i tak, mimo pewnych mankamentów, lektura tego komiksu potrafi zapewnić porządną dawkę inteligentnie zaplanowanej rozrywki.
Batsgiving
Zaczyna się od mocnego uderzenia, zadanego przez twórców za pomocą jednej planszy. U góry widać napis "zakończenie" z wielokropkiem, a poniżej, na czterech kolejnych kadrach oglądamy płonące Gotham i Bruce'a Wayne'a przywiązanego łańcuchami do uszkodzonego reflektora z Bat-sygnałem. Zaś z offu dochodzi głos niewidocznego i nieznanego złoczyńcy, zarysowującego opłakaną sytuację głównego bohatera. Tymczasem już od następnej strony akcja cofa się o rok i stopniowo poznajemy wydarzenia, które doprowadziły do tej apokaliptycznej końcówki, na której wyjaśnienie czytelnicy wersji zeszytowych musieli czekać do 52. zeszytu. Nie jestem pewien, czy jest sens wnikać głębiej w poszczególne, zazębiające się z czasem wątki, które zostały w Wiecznym Batmanie sprawiedliwie rozdzielone miedzy poszczególnych bohaterów (oraz scenarzystów i rysowników) - sądzę, że ich stopniowe poznawanie należy pozostawić czytelnikowi. Na pewno kluczowym momentem tej historii jest aresztowanie dokonane pod koniec pierwszego zeszytu przez nowo przybyłego do Gotham funkcjonariusza policji, Jasona Barda. Aresztowaną osobą jest bowiem Jim Gordon, który podczas pościgu za jednym ze złoczyńców doprowadza do tragicznej w skutkach katastrofy w tunelach metra. Część wysiłków Batmana i jego pomocników (a szczególnie rzecz jasna Batgirl, ze względu na jej stopień pokrewieństwa z Gordonem) będzie zogniskowana na szukaniu dowodów niewinności osadzonego w więzieniu Blackgate komisarza. Drugim zaś wątkiem, który służy do rozruszania fabuły, jest przybycie do miasta po kilku latach obecności Carmine'a Falcone, rozpoczynającego krwawą krucjatę nie tylko przeciw Batmanowi, ale też innym przebierańcom. W tym miejscu powinna włączyć się wielbicielom komiksów DC lampka alarmowa, bo przecież los tego gangstera wydawał się już przesądzony w Długim Halloween, ale pamiętajmy, że Nowe DC to swego rodzaju restart, choć przez wielu fanów uważany za mocno w swym wykonaniu niekonsekwentny, szczególnie w kwestii budowy jego linii czasowej. To jednak rozważania na inną chwilę - powróćmy do samego komiksu. Najmocniejszą stroną Wiecznego Batmana jest jego konstrukcja fabularna. Rozkładając historię na 52 zeszyty, twórcy nie musieli się nigdzie śpieszyć ani iść na skróty, co być może mogło drażnić czytelników w pierwotnym cyklu wydawniczym. Mając możliwość przeczytania 21 rozdziałów za jednym zamachem, czuć bowiem fabularną płynność tej opowieści (bo z samą narracją jest miejscami nieco gorzej). Twórcy pozwalają sobie na dłuższe przerwy w prezentowaniu wybranych wątków, ale wgryzający się w fabułę czytelnik po pewnym czasie zyskuje poczucie pewności, że nic tu nie zostanie pominięte, tylko wybrzmi w scenariuszu w odpowiedniej chwili. Dzięki takim zabiegom niektóre wątki potrafią szczególnie mocno zaintrygować - jak choćby dosyć oszczędnie dawkowane poczynania drugorzędnego złoczyńcy, Cluemastera. Są niestety w Wiecznym Batmanie również średnie fragmenty - wystarczy przywołać cały wątek związany z tajemniczymi wydarzeniami w Azylu Arkham i wyprawą do tego przybytku szaleństwa Jima Corrigana i Batwinga. W ogóle elementy nadprzyrodzone w tej historii są nakreślone najsłabiej i trochę nie przystają do głównej linii opowieści. Na szczęście wszelkie fabularne niedogodności rekompensuje jeden, istotny element albumu, sprawiający, że nie tyle czytanie, co samo oglądanie Wiecznego Batmana daje mnóstwo przyjemności. Chodzi rzecz jasna o rysunki. Co prawda po trzech pierwszych zeszytach autorstwa znakomitego Jasona Faboka nagła zmiana artysty trochę wybija z rytmu, ale z kolejnymi numerami można się do tych dość częstych zabiegów przyzwyczaić, aż wreszcie z biegiem czasu to, co z początku mogło drażnić i zostać uznane za wadę, staje się ostatecznie wielką zaletą albumu. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie historia ze środka tomu, którą narysował Ian Bertram. W atrakcyjny wizualnie sposób połączył w sobie style kojarzone z kreską Franka Quitely'ego i Moebiusa, dając niezwykły przerywnika o mocno surrealistycznych cechach, który wprowadził do mrocznej fabuły nieco dystansu i humoru. Należy rzecz jasna pochwalić również pozostałych artystów, którzy zaprezentowali w historiach o Mrocznym Rycerzu zróżnicowane podejście do wielu kanonicznych postaci z uniwersum DC. Na uznanie zasługuje także sama końcówka z 21., ostatniego w tym tomie zeszytu, w którym pewne fabularne tajemnice zostają wreszcie ujawnione. Od początku Batmana nurtowało pytanie, kto stoi za skomplikowaną intrygą, i w tym przypadku czytelnik znajduje się w bardziej uprzywilejowanej sytuacji, wiedząc pod koniec albumu dużo więcej niż główny bohater. Batmana zresztą widzimy na łamach tej opowieści dość często bezradnego i błądzącego, a przypominając sobie pierwszą planszę, możemy dojść do wniosku, że cała ta opowieść powstała po to, by mocno wstrząsnąć jego światem. Pamiętajmy jednak o tytule - Wieczny Batman brzmi poważnie, może i patetycznie, ale przede wszystkim ów przymiotnik do czegoś przecież twórców zobowiązuje. W każdym razie - tak jak pada z ust jednej z postaci w 21. zeszycie - "to dopiero początek". I bardzo dobrze. Już niebawem będziemy cieszyć się z kolejnego grubaśnego tomu o przygodach Człowiek-Nietoperza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj