O słuszności powyższej tezy świadczą już pierwsze strony powieści, na których bohaterka zajmuje się różnymi niewielkimi sprawami, lecz nie klaruje się z nich żaden wiodący wątek. Może i by to tak nie raziło, gdyby podejmowane przez Wolhę zadania nie były naprawdę krótkie – ot, taki typowy poboczny quest bez głębszej fabuły rodem z przeciętnej gry cRPG. Przyjemny, jednak niesatysfakcjonujący. Zresztą podobne znajdują się w dalszej części książki, choć ta już ma konkretny cel – coś, czym można byłoby się nawet przejmować, gdyby nie pewien szkopuł. Świeżo upieczona wiedźma lubi kpić z niebezpieczeństwa. Przez chwilę może traktować je poważnie, żeby zaraz oburzać się, jaki to ten świat jest zły, że nie wszystko idzie po jej myśli (co nadmiernie podkreślają np. wykrzykniki - bywa, że potrójne). Zachowuje się dość infantylnie, trochę jak rozwydrzona nastolatka, z której robi się (jakimś cudem) prawdziwą heroinę. W moim przypadku czasami spotykało się to z uśmiechem politowania i wątpieniem w rozwój wydarzeń (ostatecznie pomyślny dla Wolhy). Tymczasem spokojnie można było tego uniknąć – a nawet trzeba było, bo przez stosunek bohaterki do sprawy czytelnikowi nie udziela się napięcie. Jasne, to książka z dużą ilością humoru, ale nie musiał być on momentami tak wymuszony. Właściwie zabawnie i interesująco robi się wtedy, gdy do Wolhy dołączają towarzysze. Nie dość, że mamy misję do wykonania, to i sympatycznych kompanów! Wprowadzają oni pozytywny nastrój swoimi docinkami, a jednocześnie ciekawią skrywaną przeszłością. Nie są to postacie nie do zapomnienia, ale czuć dzięki nim ducha przygody – bo samotna wiedźma w drodze niezbyt się sprawdza... Szkoda tylko, że nie dano większej roli trollowi Walowi, który na pewno dodałby drużynie barw chciwym charakterem i wulgarnym językiem (choć fikcyjnym, więc znanych bluzgnięć byśmy nie uświadczyli). Olga Gromyko postanowiła, że Wal będzie miał jedynie epizodyczny udział w historii.
fot. Papierowy Księżyc
Główny wątek prezentuje się dobrze. Został powiązany z poprzednimi wydarzeniami, więc na razie dwa dotychczasowe tomy układają się w jedną całość (poprzetykaną pobocznymi sprawami). Pisarka często stawia na niedomówienia i sekrety, które budzą zaciekawienie i nie zawsze da się je w pełni zgadnąć. Akcja jest wartka, a podczas podróży poznajemy nowe fakty o świecie Belorii. Autorka wypełniła go typowymi dla fantasy istotami (strzygi, wampiry, smoki etc.), tworząc barwne miejsce do wielu przygód. Raczej należy traktować go z przymrużeniem oka, choć są elementy aspirujące do poważniejszych (jak dzieciństwo Wolhy zaprezentowane w książce Zawód Wiedźma), a czasami zdaje się nawiązywać do naszej rzeczywistości. Pochwalić muszę wydawnictwo Papierowy Księżyc, ponieważ nie wyobrażam sobie dzielenia książki na dwie części, do którego doszło przy poprzednim wydaniu. O ile w Zawód Wiedźma jeszcze dało się wyodrębnić dwa wiodące wątki – po jednym na połowę powieści – o tyle tu jest to niemożliwe. Początek nie wywołuje podobnego wrażenia, ale już po ponad stu stronach Wolha ma na głowie problem, który najlepiej poznawać od początku do końca – bez przerywników. ‌Ведьма-хранительница nie dotrzymuje kroku poprzedniczce, jednak nie oznacza to, że jest pozycją złą. W kategoriach lekkiej rozrywki na wieczór lub w ramach odetchnięcia od trudniejszej literatury twórczość Olgi Gromyko nadal sprawdza się dobrze. I tak szczerze mówiąc – sprawia przyjemność, pomimo pewnej infantylności. Warto też dodać, że po tym tomie można już powiedzieć, iż wątek miłosny jest motywem przewodnim perypetii Wolhy. Niektórzy pewnie woleliby nacisk na przygodę, niż powolne uświadamianie sobie przez bohaterów o łączącym ich uczuciu, ale zupełnie to nie przeszkadza i pasuje do pozytywnego, humorystycznego charakteru powieści.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj