CD Projekt już wcześniej eksperymentował z Wiedźminem i realiami feudalnej Japonii. Po fantastycznych figurkach przedstawiających Białego Wilka i Ciri w alternatywnej wersji przyszła pora na mangę Wiedźmin. Ronin, który zabiera słynnego łowcę potworów w podróż do epoki Edo. Bohater poszukuje tam yokai, a dokładniej yuki-onna, owianą tajemnicą panią śniegu. Oczywiście zadanie to nie będzie proste. By ją odnaleźć, Geralt będzie musiał przemierzyć wiele miejsc i podjąć się szeregu zleceń, które przybliżą go do celu. Z tego też powodu swoją strukturą Wiedźmin. Ronin przypomina nieco produkcje studia CD Projekt RED. Samotny bohater chodzi od lokacji do lokacji, gdzie pozyskuje zlecenia wysyłające go w kolejne miejsca. Warto zaznaczyć, że nie zdecydowano się tutaj na przeniesienie akcji do czarno-białego świata z jasno zarysowanymi dobrymi i złymi. W dalszym ciągu mamy do czynienia z niejednoznacznymi moralnie decyzjami i postaciami, a więc czymś, co pojawiało się zarówno w grach, jak i twórczości Andrzeja Sapkowskiego. Nie brak sytuacji, w których ludzie okazują się większymi potworami niż... same potwory. Historia toczy się raczej dość nieśpiesznym tempem i dopiero w końcówce zaczyna dziać się więcej. Takie rozwiązanie ma swój urok, choć oczywiście nie każdemu przypadnie do gustu. Niektórzy z pewnością poczują pewien niedosyt po dotarciu do ostatniej strony. Podczas lektury mangi bardzo szybko uderzyła mnie jedna rzecz: to, jak bardzo postać Geralta z Rivii ma wiele wspólnego z wizerunkiem ronina w popkulturze. W obu przypadkach mamy do czynienia z najczęściej samotnymi i raczej oszczędnymi w słowach wojownikami, którzy są świetni w swoim fachu, ale nie cieszą się sympatią innych osób. Mam wrażenie, że to właśnie te podobieństwa sprawiły, że przeniesienie Wiedźmina do feudalnej Japonii wypada tak naturalnie i wiarygodnie: szybko zapomina się, że mamy tu do czynienia z jakaś alternatywną historią w stylu A gdyby...? i po prostu wciągamy się w wir przedstawionych wydarzeń.  W Roninie postawiono na bardzo ciekawą warstwę artystyczną. Ilustracje, które przygotowała Hataya, są dość specyficznie i mocno odbiegają od tych z zachodnich komiksów, ale zdecydowanie mogą się podobać i świetnie pasują do przedstawionych realiów. Co ciekawe, w mandze jest stosunkowo niewiele dialogów, zdarzają się strony całkowicie ich pozbawione lub takie, na których Geralt ogranicza się do wydawania z siebie charakterystycznych pomruków. Mimo tego nie ma to negatywnego wpływu na przekazywanie historii: wiele dowiadujemy się z samych obrazów, a niektóre miny są w stanie wyrażać więcej niż słowa.
fot. Egmont
Choć do tempa i formy przedstawienia historii można mieć pewne zastrzeżenia, to Wiedźmin: Ronin naprawdę świetnie wypada jako eksperyment i próba przeniesienia znanego bohatera do zupełnie innego świata. Do tego warstwa wizualna sprawia, że obcowanie z mangą daje wiele przyjemności. Nie miałbym nic przeciwko nie tylko kontynuowaniu losów Geralta-Ronina, ale też wysyłaniu bohatera w kolejne, jeszcze bardziej zaskakujące miejsca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj