Przyznanie nagrody im. Henryka Sienkiewicza za najlepszą popową książkę roku dla "Zdarzenia. 1908" Jacka Świdzińskiego było dla wielu osób zaskoczeniem, zwłaszcza że rywalami autora były między innymi takie literackie tuzy jak Łukasz Orbitowski czy Katarzyna Bonda. Nowym komiksem, zatytułowanym "Wielka ucieczka z ogródków działkowych", Świdziński udowadnia, że nie była to nagroda przyznana na wyrost.
Jacek Świdziński to wciąż - mimo nagrody czy pochlebnych recenzji jego albumów pojawiających się w wielu pismach - twórca raczej szerzej nieznany. Cóż, poczekamy, zobaczymy. Pojawiły się już nobilitujące jego twórczość głosy, przyrównujące twórczość autora do dokonań Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza. I tak jest, Świdziński ma świetne ucho do dialogów, bawi się formą, jego kreska, podobnie jak u Mrożka, jest wybitnie minimalistyczna, fabuły abstrakcyjne, ale jest też coś, co odróżnia go od wymienionych wyżej twórców. Mianowicie gatunkowa świadomość i świetne rozeznanie w popkulturowych trendach. Świdziński bowiem pisze i rysuje fantastykę. Fantastykę, która mimo minimalistycznego stylu ma prawdziwie epicki oddech. Autor śmiało też korzysta z wielu motywów kultury, tej uważanej za wysoką i tej rzekomo niższych lotów, przetwarzając je na swój unikalny sposób. Jacek Świdziński to twórca, o którym kiedyś zrobi się naprawdę głośno choćby dlatego, że potrafił w najnowszym komiksie - "Wielka ucieczka z ogródków działkowych" - połączyć hołd oddany literackiej, filmowej i komiksowej klasyce z wnikliwą obserwacją polskości w jakże szerokim tego słowa znaczeniu. A wszystko to umieszcza na tle rasowej, fantastycznej, uwikłanej w teorie spiskowe fabuły. Wychodzi mu z tego miks, który po prostu zwala z nóg.
O czym jest, intrygująca już samym tytułem, "Wielka ucieczka z ogródków działkowych"? O czterech osobach podróżujących pociągiem, których losy połączył jeden prosty fakt, że akurat siedziały ze sobą w jednym przedziale. W pewnym momencie pociąg ulega nie do końca wyjaśnionej awarii gdzieś na bezdrożach. Wszystko to dzieje się w Polsce, możemy zatem spodziewać się organizacyjnego chaosu i ludzi pozostawionych samym sobie, co kończy, czy raczej zaczyna się tym, że czworo bohaterów z przedziału wyrusza w pieszą wędrówkę. Idą i idą, przez lasy i łąki, idą dniami i nocami, nie napotykając śladów funkcjonującej cywilizacji. Czy coś stało się w międzyczasie ze światem? Czy zostali nagle sami? No, nie całkiem sami, bo w pewnym momencie zaczyna podążać ich śladem tajemnicza małpa, którą autor pożyczył sobie (wraz z innymi postaciami) z pewnego znanego polskiego komiksu.
Nakreślona pobieżnie fabuła wydaje się być całkiem prosta, ale wcale tak nie jest. Świadomie w tytule recenzji przytoczyłem skojarzenia z serialem "Lost". Mamy tu bowiem nie tylko tajemnicę, zagubionych bohaterów, ale i ciekawe podobieństwa formalne. Chodzi mianowicie o rodzaj komiksowych w tym przypadku flashbacków, które pokazują nam losy tych czterech postaci, zanim trafiły do feralnego pociągu. Układają się one w fascynującą, pełną przeróżnych ukrytych i jawnych znaczeń mozaikę. A przy tym Świdziński, używając tylko czerni, bieli i swojej minimalistycznej kreski, dokonuje po prostu formalnych i narracyjnych cudów, które wspomagają intrygującą fabułę i przebijają nawet to, co autor zaprezentował w swoim poprzednim, nagrodzonym komiksie. Poza tym porusza się on w arcyciekawy sposób po terenie ogólnie pojmowanej "polskości" i umieszczając ją w popkulturowym kontekście, trochę sobie z niej kpi, trochę się z nią drażni, ale też pokazuje, jak niezwykły potencjał można wydobyć właśnie z takiego połączenia. No bo tak, z jednej strony wspomniane wyżej odniesienia do Mrożka i Gombrowicza, z drugiej wpisanie fabuły w gatunkowe wzorce (mamy tu też lekką kpinę z popularnych ostatnimi czasy kryminałów) - to wydaje się do siebie nie przystawać, a jednak w rękach Świdzińskiego jak najbardziej przystaje. I nagle z tej przedziwnej mieszanki tworzy się zupełnie nowa jakość.
W tej chwili śmiało mogę napisać, że "Wielka ucieczka z ogródków działkowych" to najlepszy komiks, jaki przeczytałem w tym roku. Lepszy od świetnej "Ballady o Halo Jones" samego Alana Moore'a czy znakomitego "Sama Zabela i magicznego pióra" Dylana Horrocksa. I tym większą czerpię z tego faktu satysfakcję, bo to przecież komiks naszego, polskiego autora.