"Sacrifice" zaczyna się w sumie od dwóch mocnych i pozytywnych scen. Co prawda starcie starej dobrej znajomej z Crowleyem szalenie interesujące nie było, ale z drugiej strony trudno odmówić sekwencji swoistego uroku, w końcu stanowi dobre wprowadzenie do dalszych wydarzeń. Nie będę ukrywał, że dopiero pojmanie Króla Piekła przez braci naprawdę zelektryzowało. Było zgrabnie pomyślane i zdecydowanie rozkręciło akcję. Nieoczekiwany, ale jakże miły dla oka zwrot akcji. Była to jednak dopiero przygrywka do scen, w których popis aktorski dali Jared Padalecki i Mark Sheppard.

Przyznam się szczerze, że nigdy nie byłem fanem pierwszego z nich, a Sam nigdy nie był moim ulubionym bohaterem. Jednak w finale to, co odgrywa Jared to po prostu najwyższa półka aktorska w przeciwieństwie do Jensena Acklesa, który jest jego mizerną namiastką. Przede wszystkim imponuje rozbudowaną mimiką twarzy, która w wiarygodny sposób oddaje emocje, targające bohaterem, przez co teksty włożone w jego usta przez scenarzystów wypadają świetnie. Nie myślałem, że kiedyś to powiem, ale oglądanie młodszego z braci w finałowym odcinku, to była czysta przyjemność. Zresztą drugiego, wcześniej wspomnianego pana również. To, w jaki sposób Mark wykreował swoją postać podczas tortur było niesamowite. Uwielbiałem go (myślę że nie tylko ja) od zawsze, ale po tym odcinku stałem się jego zagorzałym wręcz fanem. Ilość metamorfoz, jakie przechodzi bohater i jak je prezentuje na ekranie nie tylko szokuje widza, ale także wprowadza z minuty na minutę w jeszcze większy podziw i uznanie dla aktora. Kto by się spodziewał bowiem, że nasz Crowley może być tak potulny i przestać nagle szczerzyć ząbki? Cóż, to po prostu należy zobaczyć samemu. Dzięki tym dwóm panom wątek zamknięcia piekielnych wrót na powrót nabrał rumieńców.

[image-browser playlist="591435" suggest=""]©2013 The CW

Niestety to byłyby jednak chyba wszystkie pozytywy finałowego odcinka, który ciągnął się mozolnie przez tych 45 minut. Nie było aury napięcia, niepewności i zbyt wielu emocji poza wspomnianymi już scenami. Chciałoby się rzec, że to fabuła była gwiazdą finału, ale takie twierdzenie bardzo mocno rozminęłoby się z prawdą. Praktycznie każdy z głównych wątków sknocono wręcz koncertowo. Bramy piekieł jak były otwarte, tak są nadal - co może stanowić jedyne zaskoczenie. Jednakże co najbardziej razi, całkowicie zniszczono wątek aniołów, prób anielskich i Naomi. Tak naprawdę to było właśnie to, co nakręcało w dużej mierze ostatnie odcinki, potrafiło zaciekawić widza. A tu w finale potencjał na szalenie ciekawą historię spłycono do jakże bezmyślnej wendetty w wykonaniu Metatrona. Sądziłem, że ekipę Supernatural stać zdecydowanie na coś więcej. Niestety, srogo się pomyliłem w tym wypadku. Raziło również pozostawienie wielu motywów bez odpowiedniego rozwinięcia, jak chociażby fakt, kim jest owa, wciąż tajemnicza Naomi. Z jednej strony może to cieszyć, że nie wszystko jest jasne; że niebo i piekło pozostają otwarte, ale ja tego po prostu nie kupuję. Scenarzyści mają bowiem jeszcze szerokie pole do popisu (Bóg, niebo itd.) i mogą dać fanom coś znacznie lepszego niż odgrzewane kotlety i kolejne przeskakiwanie rekina. Inna sprawa, że anielski wątek doprowadził dosyć niespodziewanie (bo miał to zrobić wątek bram piekła) do cliffhangera, który najkrócej mówiąc, był równie przeciętny, co cały finałowy odcinek, jeśli nie słabszy. Dla mnie bowiem aniołki spadające z nieba na Ziemię w ramach kary, to nie jest dobry pomysł na kolejny sezon. I choć scenie nie można odmówić efektowności, to poza tym nic dobrego o niej powiedzieć nie można. Cliffhanger zawiódł, co jest akurat dziwne w przypadku Supernatural, którego finały stały dotąd na co najmniej wysokim poziomie.

Jeszcze na koniec w sumie dwa ciepłe słówka o Metatronie, który nieoczekiwanie stał się czarnym charakterem. Do samej postaci nie mam zbyt wielu zastrzeżeń – swoją rolę odegrała. Na inny fakt chciałbym zwrócić uwagę. Sposób, w jaki on mówił o Bogu, niezwykle uczuciowo i przejmująco. Aż chciałoby się poznać stwórcę. Szkoda, że nie było nam to dane. Niemniej pokazuje to, że aniołek jest dobrym aniołkiem, choć kieruje się złymi pobudkami.

[image-browser playlist="591436" suggest=""]©2013 The CW

Finał 8. sezonu Supernatural zawiódł na całej linii, pokazując, że serial się wypala. Wszystkie interesujące wątki albo zostały bezsensownie spłycone, albo rozwiązane w zbyt oczywisty sposób. Trudno mi wyrokować czy jest to wina Jeremy’ego Carvera, który się chyba pogubił po ostatnich dobrych odcinkach, ale faktem niezaprzeczalnym jest, że finał nie był nie z tego świata, jak to często się mówi o ostatnich odcinkach tej produkcji. Został bowiem okraszony słabym, pozbawionym większych emocji cliffhangerem, a jedynymi pozytywami było to, co od zawsze stanowi siłę Supernatural, czyli Crowley i Sam, który coraz lepiej odgrywa różne stany psychiczne i fizyczne. Tylko po co to budowanie aury tajemniczości i napięcia w ostatnich odcinkach, skoro miało to wszystko zostać zniszczone w tak trywialny sposób za sprawą przeciętnego finału?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj