"Bombshell" na scenie z wiadomych powodów jest nam pokazane zaledwie w urywkach. Przez wiele odcinków widzieliśmy imaginację tego przedstawienia podczas prób, więc pozostaje nam jedynie jeden utwór i wrażenia "po". Tylko że ten jeden utwór to ponownie wspaniały pokaz wokalny Megan Hilty w roli Ivy. To, co zaprezentowała, jest oszałamiające - znakomite panowanie nad wokalem, charyzma i niesamowite emocje. Imponuje zwłaszcza ta piękna dwuznaczność tekstu, która dosłownie ma opowiadać o Marylin, a w istocie to Ivy puszcza wszelkie ograniczenia i mówi publiczności o samej sobie. Coś wspaniałego!
Ważnym wątkiem odcinka jest relacja Toma i Julii. Po sytuacji z "Hit List" można zrozumieć zdenerwowanie Toma, ale jego zachowanie jest nie do przyjęcia. Nie twierdzę, że scenarzyści popełnili tu jakiś błąd, ale sam fakt, że Tom względem Julii zachowuje się tak chamsko i niepoprawnie, wywołuje bardzo negatywnie emocje względem tej postaci. Ich kłótnia jest dość smutna, bo jako duet wzbudzali sympatię w dobrych i złych chwilach. Koniec ich "związku" jest czymś, czego się nie spodziewałem. W kwestii Toma jest też kompletnie niepotrzebny wątek z przyjacielem Jimmy'ego - co ma ten romans panów wnieść do serialu? Nagłe zrozumienie Toma dla "Hit List"? Wówczas zrobiono by z niego kompletnego hipokrytę.
Świetnie, że po tylu odcinkach Ivy staje się lepszym człowiekiem i to ona ponownie wyciąga rękę do Karen. Ich rozmowa i publicznie podziękowania dla Karen mogą delikatnie poruszyć - zwłaszcza teraz, gdy emocjonalny związek z bohaterkami jest tak silny. Dziwnie było patrzeć na tak gwałtowne reakcje Karen podczas pokazu "Bombshell", ale zdecydowanie nie byłaby tak świetna jak Ivy. Wszystko jest na swoim miejscu. Ukoronowaniem ich pojednania jest fantastyczny duet - emocje, magiczny popis wokalu i świetna muzyka. Takich scen oczekuję po tej produkcji.
Smash w drugim sezonie jest serialem po prostu dobrym i przede wszystkim prezentuje nam równy poziom. Dobra muzyka, ciekawa historia i sporo zabawy.