Niezależnie od tego, czy film Gavina Hooda będziemy oceniać jako samodzielne dzieło, czy też jako wielkoekranową adaptację klasycznej powieści fantastyczno-naukowej, nota musi być zaskakująco wysoka. Zaskakująco, ponieważ ani osoba reżysera (który w dorobku ma fatalne W pustyni i w puszczy oraz X-Men Geneza: Wolverine), ani niezwykle trudny do zekranizowania materiał wyjściowy nie przemawiały za sukcesem.

Nie bez powodu od wydania Gry Endera Orsona Scotta Carda do premiery filmu na jej podstawie minęło aż dwadzieścia siedem lat. Główną przeszkodą była osoba samego autora, nieakceptującego żadnego scenariusza, w którym wprowadzono by istotne zmiany względem fabuły oryginału (na przykład uśmiercono bohatera, który w książce nie ginie). Z tego powodu upadały kolejne projekty, a fani tracili nadzieję, że kiedykolwiek zobaczą Andrew "Endera" Wiggina na wielkim ekranie. Chociaż trzeba przyznać, że każdy, kto czytał oryginał, musiał być sceptyczny, bo skupiająca się na psychice i rozterkach głównego bohatera historia, w której niemalże wszystkie postacie były kilku- lub góra kilkunastoletnimi dziećmi, wydawała się niemożliwa do przeniesienia na język kina.

A jednak - Hood wbrew temu wszystkiemu nakręcił świetny film. Jego Gra Endera powinna zadowolić miłośników dobrego i efektownego kina SF, które oferuje widzowi więcej niż tylko kilka malowniczych scen na tle gwieździstego nieba. Filmowcy umiejętnie oddali osamotnienie głównego bohatera, od którego wymaga się wielkich czynów, a aby go do nich przygotować, poddaje okrutnemu i wyniszczającemu psychicznie szkoleniu w orbitującej wokół Ziemi Szkole Bojowej. Wszystko w imię ocalenia ludzkości – po tym, jak przed laty ledwie uniknęliśmy zagłady z rąk kosmicznych najeźdźców, Formidów, musimy być gotowi, by odeprzeć kolejny atak bądź wyprowadzić uderzenie wyprzedzające. Cała ta odpowiedzialność spoczywa na barkach kilkunastoletniego chłopca (tak, w porównaniu z książką, Ender i inni bohaterowie zostali mniej lub bardziej postarzeni).

Realizacyjnie Grze Endera trudno cokolwiek zarzucić, bo film trzyma wyjątkowo wysoki poziom scenografii; świetna jest również ścieżka dźwiękowa. Harrisom Ford doskonale wciela się w pułkownika Hyruma Graffa, a młodzi aktorzy, z Asą Butterfieldem (czyli Enderem) na pierwszym planie, także nie zawodzą.

Co nie znaczy, że nie mogłoby być lepiej. Fani książki będą narzekać na całkowite pominięcie wątku wydarzeń na Ziemi, w których istotną rolę odegrało rodzeństwo głównego bohatera, Valentine i Peter; ortodoksi zauważą zaś, że major Anderson jest kobietą. Najbardziej będą jednak żałować, że film nie jest dłuższy – choć Hood świetnie oddał ducha książki, dbając o to, aby jej ekranizacja była jak najwierniejsza oryginałowi, czuje się skrótowość fabuły, wymuszoną ograniczonym czasem trwania. Wszystkie elementy są na miejscu, ale nie poświęcono im tyle uwagi, ile moglibyśmy sobie życzyć. Koronnym przykładem są bitwy w sali bez grawitacji – na ekranie zobaczymy tylko dwie, w tym zaledwie jedną z całego ciągu nierównych starć, którymi władze szkoły starały się złamać Endera.

Mając w pamięci tę wadę oraz fakt, że dodatkowe pół godziny mogłoby znacząco podnieść i tak już wysoki poziom tej produkcji, nie da się nie cieszyć z pierwszego od dawna nie tylko olśniewającego wizualnie, ale przede wszystkim inteligentnego filmu fantastyczno-naukowego. I to zakończenie! To nic, że dokładnie wiemy, jak potoczy się fabuła – i tak robi olbrzymie wrażenie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj