Vikings na rzecz kulminacji sezonu porzucili fatalny wątek Flokiego i jak na razie nudną historię Wessex. To okazało się jedną z trafniejszych decyzji twórców w tej serii, bo dzięki temu odcinek w pełni skupia się na tym, co jest interesujące i najlepsze w serialu: walce o władzę. Bitwa o Kattegat to dopiero drugie starcie w sezonie 5B, w którym zaskakująco mało było walk, jak na ten serial. Jest w niej niewątpliwie wiele dobrego, trochę klimatu i dawnej świetności, ale... właśnie po raz kolejny pojawia się "ale" w kwestii Wikingów, którzy stracili serce do opowiadanej historii i do pokazywania czegoś z klimatem wywołującym ciarki. Kiedyś muzyka i obraz to były narzędzia wyróżniające Wikingów na tle innych seriali, bo budowana atmosfera była nie do podrobienia. W sezonie 5B nawiązaniem do tego był pojedynek Ubbe z 19. odcinka... a kiedyś takich scen było wiele, bo było serce i jakiś ogień w twórcach, by wywołać w widzu emocje. A tych ponownie brakuje w finale 5. sezonu, który staje się strasznie pusty w obliczu ważnych wydarzeń. Sama bitwa nie ma w sobie tego napięcia, jak wiele poprzednich. Choćby 15. odcinek tego sezonu pokazał, że w Wikingach jeszcze drzemie wizualna maestria, by pokazać starcie na najwyższym poziomie. Tego wszystkiego brakuje w walce o Kattegat, w której efektowność, napięcie i klimat ustępują pola kuriozalnym decyzjom. Choćby sama kwestia ataku taranem na bramę, która w porównaniu do tego, co widzieliśmy w walce o Paryż, jest co najmniej dziwna. Najpierw Bjorn i spółka biegną bez żadnej ochrony tarczy, a gdy pierwsi padają, nagle pada decyzja o włączeniu muru tarcz przed łucznikami. Takich detali, wyglądających po prostu głupio na tle tego, do czego nas ten serial przyzwyczaił, jest zbyt dużo w tym starciu. Dziwne jest też zachowanie Bjorna i żołnierzy po tym, gdy wbiegli do środka i zostali otoczeni. Zauważcie, że stoją jak barany na rzeź, gdy są zabijani przez łuczników i potem nagle decydują się rzucić w wir walki, by się przebić. Dlaczego od razu tego nie zrobili? Przecież ta sytuacja wydaje się pasmem naciągania i absurdalnych decyzji, które nijak nie pasują do Wikingów, do poziomu bitew, jaki tworzono i do charakteru Bjorna, który nigdy by się nie tak nie zachował. A przecież po stronie Hvitserka i Haralda też nie brak sytuacji wywołujących konsternację. Sam Hvitserk szybko wchodzi z impetem na mury, idzie sobie na ślepo i zabija. Efekt tego taki, że w sumie nikt poza nim na te mury za bardzo nie wszedł, bo Hvitserk zachowuje się jak bezrozumny dzieciak, nie dając szans towarzyszom zdobycia przyczółka. A to znowu pasmo scenariuszowych decyzji podczas bitwy, które są niezrozumiałe (ten miotacz ognia szczególnie wydawał się nie pasujący do konwencji). I psują to, co zawsze było największą zaletą Wikingów. Taką wisienką na torcie wydaje się Olaf, który służy do wygłaszania pustych farmazonów nawiązujących do Ragnaroka. Ta scena podczas walki, gdy wydziera się i mówi wiele rzeczy, woła o pomstę do nieba. Ani w tym głębi, ani sensu, ani klimatu, ani emocji. Po co taka scena wybijająca z rytmu? Nie przeczę jednak, że pomimo rozwiązań pozostawiających wiele do życzenia, cały odcinek przez bitwę nabrał lepszego tempa. Nie czuć było takiego przeciągania, a dobrze zrealizowane pojedynki budowały rytm i warstwę rozrywkową. Kilka momentów wyróżniło się bardzo pozytywnie. Na pewno śmierć Magnussa, którego obecność w sezonie 5B była totalnym nieporozumieniem, więc jego zabicie w głupich okolicznościach zaskakująco pasuje (chyba tylko w sezonie 5B postacie staną na środku pola w zasięgu łuczników, by sobie porozmawiać...) Dobrze też wypadł krzyk rozpaczy Bjorna, w którego głosie były autentyczne emocje po porażce, a który sam w sobie zmusił do ponownego zadania pytania: jakim cudem ktokolwiek jest lojalny wobec Ivara? Twórcy ani w tym odcinku, ani w żadnym poprzednim nie byli w stanie w najmniejszy sposób uwiarygodnić chęci takiego fanatycznego podążania za tym dzieciakiem. I ten odcinek dobrze pokazuje kontrast - charyzmatyczny, twardy i waleczny Bjorn kontra irytujący, pusty i bezrozumny Ivar. Ta postać parodii wikinga jest spektakularną porażką twórców tego serialu, bo nie tylko stoi on w miejscu, jest ograniczony przez kilka banalnych cech i reakcji (uśmiechem lub patrzenie spod byka... zero emocji), to w żadnym momencie nie udało się go rozwinąć w kogoś, kto nawet jako psychopata będzie interesujący. A wręcz powiedziałbym, że im dalej, tym gorzej. Zwłaszcza w tym odcinku, podczas którego cały czas zadawałem sobie pytanie: czemu twórcy nie potrafili pokazać, czym Ivar wzbudza szacunek i lojalność? Po takiej przemowie Bjorna można jedynie się zdziwić, że nikt Ivara nie wyrzucił za mury. Kontrast piękny, ale ponownie traci na nim Ivar.
fot. HISTORY / Spoilertv
Freydis była moją faworytką do zabicia Ivara. Były w tym odcinku oznaki, że postać kobiety zranionej przez wikinga poczyni odpowiednie kroki (w końcu Ivar miał sen, że ona go zabija), ale twórcy rozczarowują. Niestety, ale scena jej śmierci jest jedną z najgłupszych w historii tego serialu. Zachowanie Freydis w momencie przyznania się do zdrady jest totalnym nonsensem. Czemu zbliża się do niego? Dlaczego odwraca się do niego plecami, wiedząc, że może zrobić wszystko? Nie ma w tym żadnego sensu, bo miłością tego nie usprawiedliwimy. Szczególnie, że przez cały sezon 5B Michael Hirst wmawiał nam, że Freydis to inteligentna i sprawnie działająca kobieta, która przecież manipulowała Ivarem. Mam uwierzyć, że po tym, jak zabił jej syna, ona jeszcze myśli, że ma nad nim władze? Nie kupuje tego! Ta scena to karygodna decyzja scenarzysty. Chyba największym rozczarowaniem finału jest przeżycie Ivara, czyli powielenie błędu sezonu 5B z przeciąganiem wszystkiego w nieskończoność. Szkoda analizować braku sensu w tym, z jaką łatwością Ivar uciekł z Kattegat. To nawet nie ma takiego znaczenia, jak sam fakt, że on nie zginął. A to jest sugestia kontynuacji wałkowania tego samego w 6. sezonie, czyli po raz kolejny walka braci o Kattegat. Ileż można? Było w tym tyle dobrych pomysłów na historie, które szybko zostały poucinane i zlekceważone. Na czele z wyprawą na Morze Śródziemne, której rozbudowany wątek mógł nadać 5. sezonowi wiele świeżości. Bjorn jako król to coś satysfakcjonującego i oczekiwanego. Coś, co mam nadzieję zagwarantuje jakąś poprawę w 6. sezonie i da poczucie, że jednak można zakończyć tę historię w sposób satysfakcjonujący. Klimatycznym akcentem była jego wizja w końcówce, w której wspominał rozmowę z Ragnarem. To coś miało wiele sensu i emocji, których brakowało w tym sezonie. Wikingowie to serial, który uwielbiam. Psuje się on od czwartego sezonu, a pasmo złych decyzji i kiepskiego castingu jedynie pogłębiało problem. Patrząc jednak z perspektywy na cały 5. sezon, to jednak część 5A miała o wiele wyższy poziom i bardziej przemyślany scenariusz. Nawet pomimo tak głupich scen, jak bitwa z finału 5A. Na tym tle 5B znacząco obniża loty, dając do zrozumienia, że w jakimś stopniu twórcy się wypalili. Przez pierwsze 3 sezony mieli serce do tworzenia historii, do budowania klimatu i wprowadzania ciekawych postaci. Tego już nie ma. Brakuje tutaj pasji, która rozpalała Wikingów do tego stopnia, że nie miały znaczenia klisze fabularne, naciągnięcia czy złe decyzje, bo reszta wynagradzała to z nawiązką.
Wiem, że wielu z Was nie zgodzi się ze mną na temat poziomu sezonu 5B, ale trudno mi dostrzec tutaj zbyt wiele pozytywów. To tylko jeden dobry odcinek (piętnasty) i pasmo fatalnych pomyłek. To przykład, jak jeden z najlepszych seriali staje się tym najgorszym. I to nie dlatego, że ja się zmieniłem, czy mój gust uległ zmianie, bo nie o to chodzi. Wikingowie to zawsze był serial wybitny i jeden z moich ulubionych... dlatego poziom 5B rozczarowuje jeszcze bardziej. Finał miał swoje momenty i z tego powodu ostatecznie 4/10. Oby 6. sezon okazał się pozytywną niespodzianką. Pozostaje jedynie nadzieja.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj