Wikingowie dają wątek troszkę niezrozumiały i można nawet odnieść wrażenie, że twórcy nie raz przeczą sami sobie w tym odcinku. Jak traktować poświęcenie jednej trzeciej czasu ekranowego na ślub Bjorna z drugą żoną? Co to wnosi do historii? Tego nie da się odbierać inaczej, niż jako zapychacza, bo brak pomysłów na snucie tej opowieści jest nadto odczuwalne. Poprzednio Bjorn w przemowie tłumaczył, że powinni być uważni i czujni, muszą się przygotować, bo Harald rychło ich zaatakuje, chwilę później Bjorn ma to w poważaniu i zajmuje się bzdurami w postaci drugiego ślubu, więc dla scenarzysty ważniejsze w serialu jest kształtowania nudnego i zbytecznego trójkąta miłosnego, zamiast przejście do meritum historii.  Zresztą podobne dziwne sytuacje są też u Haralda, do którego udał się Eryk w roli emisariusza Bjorna. Mam problem z całym tym zamysłem, ponieważ Harald nigdy nie był głupcem, a raczej kształtowano go na wprawnego polityka, charyzmatycznego wodza i człowieka, który wie, kiedy i jak działać. A tutaj zachowuje się jak zaślepiony dzieciak, który musi dostać po łapach od Olafa, by zacząć myśleć. Takim sposobem dostajemy tak naprawdę kilka scen zapychacza polanego sosem absurdu, czyli czegoś, czego można było uniknąć, bo reakcja Haralda powinna być inna. Bardziej pasująca do tego, kim zawsze był w Wikingach.
fot. HISTORY
Kwintesencją problemu 6. sezonu serialu Wikingowie jest po raz kolejny wątek Hvitserka. Ivar razem ze zwiadowcami z Rusi robi szum, trupy zostały i nagle pojawia się Hvitserk i spotyka Ivara. Twórca w banalny sposób ukazuje nam odbudowę braterskiej więzi, jakby połowa tego sezonu w ogóle nie została wyemitowana! Przez większość odcinków Michael Hirst wmawia widzom, że problemy emocjonalne i psychiczne Hviserka są spowodowane Ivarem i jego decyzją o zabiciu ukochanej brata. I co? Kompletnie nic... Hvitserk siedzi i rozmawia z bratem, jakby nic się nie wydarzyło! A twórca raczy widzom wytłumaczyć to jednym idiotycznym zdaniem: to ich bracia zatruli umysł Hvitserka. Najgorsza jednak w tym wątku jest oczywista przewidywalność. Wkrótce pewnie dowiemy się, że Hvitserk udaje, by w odpowiedniej chwili zabić Ivara. I do tego jego uzależnienie zniknęło jak mieczem odcięte. Nic w tym wątku się nie klei, nie ma w tym za grosz sensu, konsekwencji i przemyślenia.  Trudno orzec, czy coś w tym odcinku wyszło ponadprzeciętnie. Nawet starcie z wojownikami Rusi wyglądało jakoś dziwnie. Choreografia niby trafna, ale jej realizacja pozostawia wiele do życzenia. Nie pamiętam, kiedy w tym serialu miałem odczucie markowania ciosów w tak oczywisty sposób. Wikingowie pod tym względem nie raz prezentowali o wiele wyższy poziom. Islandia zgodnie z przewidywaniami jest wątkiem tak samo nudnym i niepotrzebnym jak za czasów Flokiego. Cała historia Othere'a, granego przez Raya Stevensona, początkowo intrygowała, ale gdy karty zostały odkryte, trudno o cokolwiek poza obojętnością. Wiemy, że koniec końców Ubbe odkryje prawdę o Flokim i to w sumie jest jedyny aspekt wątku godny uwagi. Cała reszta nie oferuje interesującej opowieści czy ciekawych interakcji pomiędzy postaciami, a jedynie raczy nudą. Wikingowie mieli poprawny poziom przez sporą część tego sezonu - ani nie irytowali, ani nie nudzili. Wszystko grało. Po czasie jednak wszystko wraca do normy z najgorszego 5. sezonu, czyli odcinki to pasmo przeciągania, absurdu i scenariuszowej niefrasobliwości. Wątek Ivara i Hvitesrka sprawia, że nie da się tego odcinka ocenić pozytywnie. Został tylko jeden odcinek przed przerwą, w którym będzie bitwa, więc może w końcu zabraknie czasu na zapychacze?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj