Obeznani z serialami o wikingach (takimi jak choćby Wikingowie i The Last Kingdom), chętnie sięgniemy po opowieść o ich życiu, tym bardziej że wyszła spod pióra Polaka, Radosława Lewandowskiego, autora dwóch powieści z cyklu Yggdrasil, przeplatających przeszłość z daleką przyszłością, w których podróżnikami w czasie okazują się wikingowie i Słowianie z wczesnego średniowiecza.
Yggdrasil był wielopłaszczyznową fantastyką, natomiast Wikingowie. Wilcze dziedzictwo to kawał porządnej powieści historycznej podlanej odrobiną fantasy, tak naprawdę jedynie dodającej smaczku, a nie będącej kwintesencją historii. Czytelnik czuje się jakby żywcem przeniesiony do X wieku i bez reszty wciągnięty w opowieść, nie zaprząta sobie głowy odróżnianiem faktów historycznych od wyobrażeń i przypuszczeń autora, który – co widać - musiał poświęcił mnóstwo czasu, by zagłębić się w świat krwawych walk między ludami Północy: Szwedami, Norwegami i Duńczykami, wypraw wikingowskich sięgających aż po Nową Ziemię czy zmagań królestwa Leonu z Emiratem Kordoby.
W Wikingach. Wilczym dziedzictwie pojawia się kilka wyrazistych postaci pierwszoplanowych i mnóstwo drugoplanowych, z których niemal każda zapada w pamięć czytającego. Powieść oferuje o wiele większą różnorodność, niż się w prostej historii o wikingach na pierwszy rzut oka zdaje. To nie tylko potyczki między konungami i opowieść o dojrzewaniu kolejnego pokolenia, które w przyszłości przejmie władzę, ale spektakularne bitwy morskie i lądowe, podróże drakkarami i odkrywanie Ameryki, a przede wszystkim zderzenie kilku kultur i religii. Osnowa opowieści dzieli się na kilka nitek, wyraźnie podzielonych, które – być może – później splotą się w jedną całość. Z jednej strony poznajemy Oddiego, nieulubionego syna Asgota Czerwonej Tarczy (zbiegiem okoliczności zmuszonego do zdrady wobec swego kuzyna Eryka Zwycięskiego), który wraz z ojcem najeżdża portowe miasto Birka, z drugiej – Ramireza Mendeza, ambasadora króla Leonu, księstwa zmagającego się z Emiratem Kordoby, który w imieniu swego króla pragnie zaoferować Szwedom bogaty dar w zamian za pomoc w walce z niewiernymi. Fatum wplącze Hiszpana w obronę portu i miłość do rudowłosej walkirii Gunhild, a później, wraz z uchodzącymi Norwegami, do Winlandii – na żyzny brzeg Ameryki Północnej.
Pewnym minusem jest to, że w połowie powieści porzucamy bohaterów, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić, i przechodzimy do wyprawy wikingów na Półwysep Iberyjski, opisywanej oczami Eryka, najmłodszego syn Eryka Zwycięskiego, ślącego zapiski swej matce, Swietłanie (Sygrydzie). A jest co opisywać, jak choćby dwudniową bitwę z muzułmanami ubarwioną zaćmieniem słońca…
Bogactwo mitologii nordyckiej, opisów miejsc, zdarzeń i historii pobocznych zapiera dech w piersiach, ale przy tym Wikingowie nie gubią głównego wątku, co jest zdecydowanie komplementem (którego nie można przypisać choćby Grze o tron, gubiącej wątek znacznie częściej). Naszpikowanie tekstu egzotycznym słownictwem - zarówno skandynawskim, jak i hiszpańskim - dodaje powieści klimatu i nie wydaje się przesadne, choć słowniczek na końcu książki bywa przydatny. Gorzej ze stylizacją językową, która momentami nieco zgrzyta, chociaż ogólnie autor posługuje się językiem zgrabnym, łatwym w odbiorze, a jednocześnie nie przesadnie prostym.
Wydawnictwo Akurat przyłożyło się do publikacji – niezły skład, ciekawa żywa pagina, większy format, nieco zbyt duża czcionka, okładka i ilustracje autorstwa Tomasza Marońskiego, bardzo w stylu „fantasy”.
Dobrze, że to tylko pierwsza część opowieści zakrojonej na większą skalę, bo wiele wątków czeka na kontynuację i rozwinięcie. Pozostaje pytanie, do jakich krain zaprowadzi nas Radosław Lewandowski w następnej odsłonie. Warto poczekać i przekonać się samemu…