Głównym bohaterem miniserialu Wild Bill jest tytułowy Bill – rodowity Amerykanin ze słonecznego Miami, który przenosi się do Wielkiej Brytanii na służbę (pracuje bowiem jako policjant i to właśnie na Wyspach będzie musiał spędzić kilka najbliższych miesięcy). Już na samym początku historii mamy zatem kolizję dwóch różnych rzeczywistości, która będzie podkreślana w serialu przy każdej możliwej okazji. Twórcy robią wszystko, by pokazać widzowi, że Bill wkracza w zupełnie obcy świat, do którego nie jest przyzwyczajony – taki, gdzie non stop leje, gdzie samochody jeżdżą lewą stroną jezdni i gdzie zewsząd słychać charakterystyczny (momentami mam wrażenie, że aż przesadzony) brytyjski akcent. Co tak naprawdę sprowadziło go do tego miejsca na ziemi? Tego dowiadujemy się tylko pobieżnie, bowiem twórcy skupiają się przede wszystkim na nowych zagadkach do rozwiązania - małe angielskie miasteczko okazuje się prawdziwym zagłębiem zbrodni, a brutalne morderstwa zdarzają się tu przynajmniej kilka razy w tygodniu. Serial jest proceduralem, a każda kolejna sprawa kryminalna znajduje swój początek i zakończenie w ramach jednego odcinka. W przypadku tej konkretnej produkcji jest to duży minus, bowiem wszystkie te sprawy zostają niesłychanie spłaszczone i uproszczone. Pierwszy epizod rozpoczyna się ciekawie, a z lodówki zerka ucięta głowa – choć zapowiada się to na ciekawy materiał do dłuższej historii, w ciągu najbliższych 40 minut wszystko zostanie rozwiązane. Tak samo jest w przypadku każdego następnego epizodu, aż w końcu, przy którymś z rzędu, zwyczajnie tracimy zainteresowanie sytuacją – i tak z góry wiadomo, że Bill zaraz wszystko rozwiąże. Najgorsze jest to, że część tych rozwiązań i kulminacji jest zwyczajnie naciągana, przez co zainteresowanie serialem spada wprost proporcjonalnie do upływającego na seansie czasu. Występujący w roli głównej Rob Lowe robi, co może, by skupić na sobie całą uwagę kamery – jego Bill jest bardzo pewny siebie, co aktor dobrze oddaje na ekranie. Tak naprawdę jednak zaproponowane przez twórców sceny nie pozwalają mu na rozwinięcie skrzydeł – Billowi brakuje naturalności i spontaniczności; czuć wyraźnie, że to postać wykreowana na potrzeby zapisu w scenariuszu, niemalże kartonowa. Może i jest on najjaśniejszym elementem tej produkcji (co nie jest trudne, gdy wokół ma się same anonimowe postacie bez charyzmy), ale jednocześnie nie budzi w widzach większych emocji. Było mi obojętne, czy uda mu się rozwikłać kolejną sprawę kryminalną czy też nie – prawdę mówiąc, myślę, że druga opcja przynajmniej byłaby trochę ciekawsza. W prywatnym życiu Bill jest oddanym ojcem, samotnie wychowującym 14-letnią córkę. I choć twórcy robią wszystko, by nadać temu wątkowi rangę, tak naprawdę nie budzi on emocji, a losy córki (czy w ogóle: perypetie rodzinne) zwyczajnie przestają nas obchodzić. Produkcja nie ma w sobie nic z charakterystycznego klimatu brytyjskich kryminałów – jeżeli tego właśnie oczekujecie, sięgając po ten serial, możecie być srodze zawiedzeni. Tak naprawdę trudno wyczuć Wild Billa – twórcy manewrują między komizmem a tragizmem i nie mogą w tym znaleźć zdrowej równowagi. Główny bohater wygląda na niezwykle przerysowanego, ale jednocześnie nie mamy podstaw, by traktować go jako karykaturę - widz staje zatem w niezręcznym rozkroku, nie wiedząc, czy traktować tę produkcję na poważnie, czy (z uwagi na namnożenie absurdalnych elementów) jednak nie. Efekt jest zatem po prostu nijaki, a niektóre sceny wypadają patetycznie (kwintesencją tego jest sekwencja z turbiną wiatrową, która wzbudza jedynie pożałowanie). Koniec końców całość wypada po prostu... nudno. Epizody nie dostarczają rozrywki, a historia, która na etapie pisania scenariusza może i brzmiała sensownie, nie angażuje, nie wzbudza żadnych emocji i po seansie nawet nie zostaje w głowie. Moim zdaniem szkoda czasu. Telewizja pamięta wiele znacznie ciekawszych seriali kryminalnych. 4/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj