Oto stare, tzn. stylizowane na stare, wielkie zamczysko w środku ogromnego lasu, dwie młodziutkie siostry bliźniaczki, Catlin i Madeline, w tym ta druga ze skłonnościami do białej magii, co wszyscy mają jej za złe (mimo że rozsypywanie soli i noszenie po kieszeniach jarzębiny i ziół raczej nie jest niczym groźnym i nie świadczy o chorobie psychicznej), małomówny ojczym, bez wątpienia skrywający jakiś sekret, mieszkająca przy zamku wiedźma ze służącym jej czarnym krukiem, a nade wszystko tajemnicze zaginięcia dziewczyn w okolicy, w której wszyscy się znają i niechętnie przypuszczają do swojego grona kogoś obcego. Nawet średnio rozgarnięty czytelnik domyśli się, że na kolejną ofiarę zabójca z gór upatrzy sobie jedną z bliźniaczek, a ktoś z wioski okaże się być zupełnie innym, niż można się było tego spodziewać. W końcu, jak głosi podpowiedź na okładce – „Tutaj każdy ma coś do ukrycia”. A w tym mrocznym, mrocznym lesie stała mroczna, mroczna chatka, a w tej… Nawiązania do mrocznych baśni u Deirdre Sullivan nie dziwią – autorka jest m.in. laureatką Irish Book Award za zbiór opowiadań będących reinterpretacjami tradycyjnych baśni irlandzkich, ale momentami tej mroczności jest jakby za wiele.
Źródło: IUVI
Ponadto, gdyby historia była mroczna, ale zachowała gotycką prostolinijność, byłaby łatwiejsza do przełknięcia, tymczasem w pakiecie dostajemy także młodzieńcze rozterki głównej bohaterki, Maddy, rozgryzanie problemów budzącej się odmiennej orientacji seksualnej, siostrzaną wieź nadwerężoną przez pierwszą, zaborczą miłość i mnóstwo opisów, bez których z łatwością moglibyśmy się obyć. Nastolatki z Ballyfrann zdają się nijakie i bardziej papierowe od papieru, na którym ich opisano. Dialogi nie iskrzą, nie licząc początkowych, zabawno-makabrycznych przekomarzanek sióstr. Powieść ogółem napisano niezłym, ale miejscami męczącym stylem, a akcja toczy się nieco ślamazarnie, przyspieszając w sposób satysfakcjonujący i chwytający za serce, ledwo pod sam koniec. Dopiero wówczas przewijający się przez całość sztafaż nadprzyrodzoności i gotyku, wreszcie przydaje się do tego, by zakończenie mogło wypaść odpowiednio słodko-gorzkie. I takie rzeczywiście się staje.
Ciekawym zabiegiem są nazwy i króciutkie opisy leczniczego działania ziół jako wstęp do każdego z rozdziałów. Zioła, jak i inne składniki białej magii mają istotne znaczenie w powieści, chociaż dziwi ich - wydawałoby się zupełnie przypadkowa, kolejność pojawiania się. Jeszcze jedna uwaga do wydawcy – nie widzę najmniejszego sensu, by zmieniać tytuł powieści z Perfectly preventable deaths, czyli w wolnym tłumaczeniu Doskonale przewidywalne zgony, na całkowicie wyjęte w z kontekstu Witamy w Ballyfrann. Czemu to miało służyć?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj