Wydawać by się mogło, że Objawienie było trochę polem treningowym dla Kevina Smitha i jego ekipy. W produkcji Władcy wszechświata: Rewolucja wyciągnęli wnioski i chyba już nie czuli ograniczenia, które narzucała im legenda oryginalnych Władców wszechświata. To oczywiście wciąż jest powiązane, ale twórcy pozwolili sobie na więcej swobody, luzu i kreatywności. Prawdopodobnie dlatego Rewolucja sprawia lepsze wrażenie i staje się tym, czego wielu oczekiwało po Objawieniu. Strzałem w dziesiątkę i zarazem dużym zaskoczeniem jest uśmiercenie tak kluczowej postaci jak król Randor, ojciec Adama/He-Mana. To nie jest spoiler, bo już wcześniej była o tym mowa w zwiastunie. Kevin Smith nie boi się odważnych decyzji i ma jakiś plan na tę historię. To również ważny krok dla tego uniwersum, bo zmusza księcia Adama do rozwoju. Bohater musi stać się dorosłym mężczyzną pod kątem mentalnym i emocjonalnym, co w tych pięciu odcinkach jest niezwykle interesująco ukazane. Zwłaszcza że naiwność i pójście na łatwiznę Adama/He-Mana przyczynia się do najgorszego możliwego scenariusza. Kevin Smith idealnie czuje się w tej formie opowiadania historii. Doskonale wie, jak ją prowadzić z sensem. Potrafi też prawidłowo rozłożyć akcenty. To rusza lawinę wydarzeń, które stają się prawdziwą jazdą bez trzymanki. Władcy wszechświata: Rewolucja to przede wszystkim historia He-Mana, która wychodzi od śmierci Randora. Jest w tym coś fascynującego. Ten szczery entuzjazm twórcy objawia się w scenach, gdy superbohater wraz z kotem ruszają w bój. Te emocje i ta dziecięca radość płynąca z ekranu mieszają się z dziwną nutką nostalgii. A wszystko dopełnia fantastyczna muzyka McCreary'ego, która sprawia, że ogląda się to z uśmiechem na twarzy. Wiemy, że He-Man jest niepokonany i będzie łomot. I co z tego! Oglądanie tego to frajda, na którą wielu widzów z pokolenia lat 80. czekało, a którą nie otrzymało w Objawieniu. Dlatego też w tym wszystkim genialnym ruchem okazała się również "aktualizacja" mocy i wizerunku He-Mana! Motyw przemyślany i doskonale wprowadzony na ekran.
fot. Netflix
Już w latach 80. sugerowano, że Teela jest miłością He-Mana. W Objawieniu lekko poruszono ten temat, ale dopiero teraz udało się to zwieńczyć w satysfakcjonującej konkluzji. To wpisuje się w całą konwencję uniwersum Władcy wszechświata, która wywodzi się z – bądźmy szczerzy – troszkę kiczowatej kreskówki. Opiera się ona na bardzo specyficznych, czasem drewnianych dialogach, górnolotnych morałach i dużej prostocie opowiadanej historii (choć ten ostatni aspekt i tak stoi na dobrym poziomie dzięki kreatywności). Twórcy starają się trzymać konwencji. Dlatego kulminacyjna scena, gdy Adam z "nowym" mieczem leci na ratunek Teeli z "nowymi" mocami, daje tyle satysfakcji. To ten moment, gdy oboje wychodzą z cienia swoich rodziców. Teela miała na to Objawienie, He-Man miał na to Rewolucje – oboje dochodzą do punktu stycznego w satysfakcjonującej scenie kończącej się pocałunkiem. Ileż w tym emocji, energii i werwy! Właśnie z takiego powodu produkcję ogląda się z taką ekscytacją! Powiem jedno: trzeba być geniuszem, by Marka Hamilla (ikona Gwiezdnych Wojen) i Williama Shatnera (ikona Star Treka) obsadzić w jednej i tej samej roli w serialu animowanym. Do tego tak, by mogli grać ze sobą! Shatner jako Keldor, zaginiony brat króla Randora, to strzał w dziesiątkę – jak i cała historia tej postaci, która okazuję się Szkieletorem! Geneza złoczyńcy wydaje się tak oczywista i słuszna, że aż jestem w szoku, jak łatwo przyszło mi to zaakceptować. To nadaje sens Szkieletorowi, który dzięki temu prostemu ruchowi staje się kimś o wiele ciekawszym. Do tego nie zabiera mu to ani grama z charyzmy, charakteru czy klimatu. Historia upadku Keldora i narodzin Szkieletora jest arcyciekawie pokazana. Świetnie powiązano to z tym, co dzieje się w teraźniejszości w walce z Hordakiem. Piękny przykład tego, jak dobrze – choć z kontrolowanym szaleństwem – opowiadać historię. To było ryzykowne! To mogło rozwalić ten serial i być może całe uniwersum. Tak się nie stało – to jedna z najmocniejszych zalet! Najlepsze w tym wszystkim jest to... że kolejne odcinki (a będzie ich pięć) mogą być jeszcze lepsze! Przetrwanie Hordaka to smaczek, ale świadomość, KTO go uratował, to duże, pozytywne zaskoczenie. Fani Władców wszechświata na pewno ją rozpoznali. Napisy końcowe potwierdzają, że tajemnicza kobieta z ostatniej sceny to... Despara! To złe alter ego bohaterki znanej jako She-Ra! Pewnym potwierdzeniem jest scena z 3. odcinka, gdy z pokoju dziecięcego w pałacu króla Randora, ucieka Hordak z niemowlęciem w ręku, a w pokoju widzimy królową z drugim dzieckiem. Z oryginalnego serialu wiemy, że Hordak ją porwał i wychował. Innymi słowy, czeka nas walka He-Mana z jego siostrą bliźniaczką She-Rą! To diabelnie ekscytująca zapowiedź na przyszłość. Władcy wszechświata: Rewolucja to nie tylko świetnie opowiedziana historia i emocjonująca przygoda. To też serial, który sprawia, że Objawienie zyskuje sens, a decyzje tam podjęte stają się bardziej zrozumiałe. Jeśli świat He-Mana i jego kompanii ma prezentować takie historie, to poproszę o więcej!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj