W Gotham City coraz więcej młodych ludzi zaczyna nosić symbole Robina i wszyscy jak jeden mąż próbują walczyć z przestępczością. Jedna z takich prób doprowadza do tragedii, czego skutkiem jest wprowadzenie w życie przez radną Noctuie, tak zwanego Prawa Robina. Na jego mocy nikt w mieście nie może nosić stroju, symboli, a nawet ubrań w barwach pomocnika Batmana. To zmusza wszystkich byłych Robinów do połączenia sił, aby wyszkolić kolejną generację bohaterów i zapobiec ewentualnym tragediom. Niestety na horyzoncie czeka już bardzo groźny wróg, Trybunał Sów. Komiks Robin War to przede wszystkim świetna fabuła, która została oparta na starciu charakterów dziedziców schedy po Batmanie. Jednak w tym wypadku świetnym zabiegiem było to, że nasi bohaterowie tak naprawdę muszą walczyć i sprostać swojemu dziedzictwu, symbolowi, który sami stworzyli. Scenarzyści doskonale zgłębili psychikę Robinów i ustawili ich w sytuacji, kiedy to po raz pierwszy mogą poczuć się jak ich mentor, który mozolną pracą potrafił wpoić im wszelkie techniki, wiedzę i umiejętności. Robini jako pedagodzy prezentują się w tej historii naprawdę dobrze. Sam się zastanawiałem, czy ta czwórka porywczych i trochę gruboskórnych postaci mogłaby być dobrymi mentorami dla młodych adeptów sztuki superbohaterstwa. Bardzo dobrze na kartach komiksu śledzi się kolejne wyzwania, które doświadczeni Robini dają swoim uczniom, albo utarczki nauczycieli z niesfornymi uczniami. Ta formuła jest naprawdę ciekawa. Sami oryginalni pomocnicy Batmana stanowią tutaj prawdziwą paletę charakterów, emocji, bolączek i filozofii życiowych. Jednak scenarzyści zadbali o to, aby wzajemnie się uzupełniali i działali jak dobrze naoliwiona maszyna. Mimo, że często twórcy ustawiają Robinów w kontrze do siebie, to zabieg ten sprawia, że dana interakcja, a nawet cała sytuacja, którą widzimy na ilustracjach nabiera dodatkowej mocy i dynamiki. Dick, Jason, Tim i Damian są ukazani tutaj bardziej jako rodzaj pewnej specyficznej, dysfunkcyjnej rodziny niż zgraja bohaterów, których łączy tylko wspólny mentor. Ta przedziwna relacja pomiędzy poszczególnymi uczniami Batmana działa bardzo dobrze na emocje czytelnika. Mamy tutaj cały zakres rodzajów zachowań społecznych od gniewu, nienawiści poprzez radość, przyjaźń i współczucie. Ładunek emocjonalny jest w tym wypadku silny, ale także został znakomicie zbalansowany przez scenarzystów, za co ogromny plus.
fot. Egmont
Należy zauważyć także bardzo dobre działanie twórców, którzy postarali się także, aby w nagromadzeniu wielu postaci w tej historii żadna z nich nie utraciła swojego charakteru. To tyczy się głównie bohaterów, którymi są nowi Robini. Mimo że czasami w komiksie występują jako masa mająca wiele twarzy, to scenarzyści wybrali kilku ważnych reprezentantów, którzy mają na kartach zeszytu ukazać wszelkie wartości nowego superbohaterskiego ruchu. Co jeszcze ciekawsze każdemu z oryginalnych Robinów został przydzielony jako uczeń Robin na zasadzie podobieństwa charakterologicznego, co bardzo dobrze sprawdza się w tej historii. Mamy zatem Duke'a o osobowości lidera, który trenuje z Dickiem Greysonem, pewnego siebie i przebiegłego Daxa, czyli podobieństwo Red Hooda, otwartego na wiedzę Dre, przywodzącego na myśl Red Robina, oraz pyskatą i agresywną Izzy, idealną dla Damiana. Wszyscy tworzą mieszankę wybuchową, której przygody śledzi się z zapartym tchem. Pewnym smacznym kąskiem jest wprowadzenie w jednej z opowieści o Red Hoodzie postaci córki Jokera, równie niezrównoważonej jak jej ojciec. Bardzo dobra jest także poboczna historia o pewnym zombie, który pojawia się w Gotham Academy, a grupa dzieci prowadzących w tej sprawie śledztwo przypomina ekipę z kreskówek o psie Scooby-Doo, co jest miłym dodatkiem. Ważną rolę nadają tej historii świetne rysunki, które, mimo że wykonywane podobną kreską i stworzone w podobnym tonie kolorystycznym, pozwalają odróżnić wszelkie niuanse w opowieści, działając podobnie jak charaktery naszych bohaterów, które się uzupełniają. Barwy, których użyli rysownicy nadają dodatkowej siły postaciom. W całej historii można się przyczepić do jednego elementu, mianowicie czarnych charakterów, którzy są bezbarwni. Lincoln March to zwykły mężczyzna w garniturze, który próbuje pozować na ważną osobistość, kierując swoim szalonym planem z oddali. Radna Noctuia to już tylko zwykły pionek w grze dobra ze złem, której ambicje przysłaniają prawdziwe wartości. Za brak pełnokrwistych antagonistów daje duży minus. Wojna Robinów to zdecydowanie dobry komiks ze świetną fabułą i dobrze rozpisanymi postaciami, które uzupełniają znakomite rysunki. Kilka błędów, miedzy innymi w wykreowaniu czarnych charakterów nie powinno Wam zaburzyć frajdy z jego czytania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj