W niedalekiej przyszłości ludzkość wymyśliła roboty bojowe, co doprowadziło do zbrojnych konfliktów. Do tego świat nawiedziły katastrofy naturalne, choroby, głód, a powietrze uległo skażeniu. Ludzie ukryli się w miastach pod kopułami zwanymi Skynet, ale kolejne zagrożenie przybyło z kosmosu. W Ziemię uderzył meteoryt, który spowodował rozrost niszczycielskiej rośliny – Pandory. Grupa żołnierzy musi ją powstrzymać, zanim dojdzie do unicestwienia miasta. Śmiałkowie walczą nie tylko z czasem, ale też napotykają przeszkody podczas wypełniania swojego trudnego zadania… Po opisie dość łatwo można wywnioskować, że Wojownicy przyszłości to film science fiction nastawiony przede wszystkim na szybką akcję. Te oczekiwania spełnia, bo jest napakowany dynamicznymi wydarzeniami, głównie wygenerowanymi komputerowo. Z jednej strony ilość CGI jest przytłaczająca, bo przypomina to grę wideo, z drugiej strony trzeba przyznać, że efekty wizualne są naprawdę przyzwoite. Oczywiście zdarzają się słabsze momenty, jak w przypadku kosmicznych robali, ale oczy cieszą widoki dopracowanych, zniszczonych miast, a także dynamika ruchu postaci w mechanicznych zbrojach. Miejscami za bardzo podkręcano tempo wydarzeń oraz cięć montażowych, bo wystarczy chwila nieuwagi czy mrugnięcie okiem, by przegapić ciekawe i efektowne ujęcie. Natomiast kilka sekwencji akcji, jak ta na drodze szybkiego ruchu, robi spore wrażenie, choć prawdopodobnie i tak nie pozostaną na długo w pamięci.
fot. Netflix
Rozmach, widowiskowość oraz tempo akcji, które rzadko daje widzom wytchnienie, to największe zalety tej produkcji. Niestety rozczarowuje fabuła, która jest sztampowa, pełna klisz i innych głupotek. Scenarzyści uproszczonymi, wręcz banalnymi środkami próbują podnieść emocje. Mamy wątki takie jak ratowanie zagubionej dziewczynki w całkowicie opuszczonej i opanowanej przez morderczą roślinę części miasta. Co prawda ma to znaczenie dla głównego bohatera, ale takie wciskanie zapłakanego dziecka do historii (i to jeszcze w najmniej spodziewanym miejscu) to już wyższy poziom lenistwa, nieudolności i braku kreatywności ze strony scenarzystów. To wszystko przekłada się na głównych bohaterów, którzy też powielają wielokrotnie ograne w amerykańskich filmach stereotypy. Nic nie dają króciutkie flashbacki, które w zamyśle miały sprawić, że postacie będą kompleksowe, heroiczne czy tragiczne, a ich relacje bliższe, ale bardziej burzliwe. Ratują to główni aktorzy z Louisem Koo na czele. Jego Tyler nie odczuwa strachu – robi, co do niego należy, ale też czasem wzruszy się, gdy budzą się w nim ojcowskie uczucia. Jest w tym naprawdę dobry. Jego towarzysze też wzbudzają sympatię, bo Ching Wan Lau i Philip Keung wlewają trochę życia do swoich postaci. Szczególnie ten drugi, który gra ekscentrycznego i zrzędliwego Yau, pozytywnie się wyróżnia. Z kolei okropny jest ich tchórzliwy i bezużyteczny młody pomocnik o imieniu Connor, którego gra pozbawiony jakiegokolwiek talentu aktorskiego Wan Guopeng. Znalazł się w tej historii tylko po to, aby wprowadzić najbardziej drętwy wątek romansowy w historii kina. Absolutne dno. Drugi plan obejmujący dowództwo też nie jest lepszy. O ile Carina Lau jako pułkownik Tam jest całkiem przekonująca w swojej roli, to główny złoczyńca Sean Li (Nick Cheung) to człowiek o jednym wyrazie twarzy. Jest w tym filmie niczym kamienny pomnik, z którego nie da się wyczytać żadnych emocji.
fot. Netflix
+7 więcej
Zagranicznych widzów może też nieco denerwować dubbing u niektórych postaci. To często stosowana praktyka w chińskich produkcjach, do której trudno się przyzwyczaić. Ponadto rozbawienie mogą powodować amerykańskie imiona postaci, które zastosowano po to, aby cały film był bardziej światowy. W pewnym sensie osiągnięto taki efekt. Wysokobudżetowa produkcja Wojownicy przyszłości to ambitna i nawet nie najgorsza próba dorównania zagranicznym blockbusterom. Pod względem CGI i futurystycznych projektów miast, sprzętu czy maszynerii oraz sekwencji akcji film nie ma się czego wstydzić. Niestety to wielkie komputerowe widowisko nie przykryło słabości dialogów i fabuły, które nie powodują żadnego napięcia ani dreszczyku emocji. Nawet nie pomaga w tym podniosła muzyka w tle. Zmarnowano przez to potencjał kilku dobrych aktorów, a także zaprzepaszczono szansę na przekonanie do takich filmów widzów spoza Azji. Można tę produkcję obejrzeć dla zaspokojenia ciekawości i poszerzenia horyzontów, jednak nie jest to tytuł wart większej uwagi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj