World of Warcraft: Dragonflight to nie tylko nowa historia i aktywności dla graczy, ale przede wszystkim cała masa zmian upragnionych przez społeczność.
World of Warcraft to gra, którą darzę ogromnym sentymentem. I choć wracałem do niej regularnie przy okazji każdego dodatku, to zauważyłem, że praktycznie każdy z nich ostatecznie był dla mnie rozczarowaniem. Choć zawsze wprowadzały one ciekawe nowości i kolejne mechaniki, to traciły one na znaczeniu w momencie premiery kolejnego rozszerzenia. Trzon rozgrywki pozostawał jednak bez zmian, a Blizzard był ślepy na krytykę i głosy graczy. I tu wchodzi Dragonflight, który dodaje nie tylko nową zawartość, ale też i całą masę zmian, których społeczność domagała się latami!
Prezentowana w dodatku historia jest zdecydowanie bardziej przyziemna niż w poprzednich latach. Nie uświadczymy żadnego zagrożenia na poziomie kosmicznym, ani też nie wybierzemy się w podróż w zaświaty. Zamiast tego mamy okazję poznać nowe kultury, a także spędzić trochę czasu ze znanymi bohaterami. Spotykamy między innymi dawno niewidzianą Alexstraszę, Yserę, Kalecgosa czy Wrathiona. Brak zagrożenia na miarę pradawnych bóstw pożerających całe światy nie oznacza, że nie czujemy żadnej stawki. Wręcz przeciwnie, bo scenarzyści zdecydowali się na kilka niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. Śledzeniu całej opowieści służy również sposób, w jaki jest nam serwowana. Twórcy zadbali o wiele efektownych, a przy tym nierzadko emocjonujących scenek przerywnikowych.
Blizzard w poprzednich latach przyzwyczaił graczy, że każdy dodatek to zupełnie nowa lokacja do odwiedzenia. Nie inaczej jest w tym przypadku. Tym razem zwiedzimy Smocze Wyspy, które składają się z czterech zróżnicowanych regionów. I choć liczba ta na papierze nie brzmi zbyt imponująco, to w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Wszystkie regiony są bowiem bardzo rozległe i... niezwykle zróżnicowane. Na starcie trafiamy do Waking Shores, gdzie u boku wspomnianej przed momentem Alexstraszy zmierzymy się z pradawnymi wrogami smoków, Djaradinami. Później trafimy między innymi do imponującego miasta Valdrakken, pełniącego funkcję centralnego huba, w którym znaleźć można wszystkie przybytki potrzebne poszukiwaczom przygód, oraz do pokrytego śniegiem i skutego lodem obszaru Azure Span, będącego zarazem ojczyzną niebieskich smoków.
Jak wytresować smoka
Spore rozmiary nowych lokacji mogłyby być problematyczne, gdybyśmy – wzorem rozszerzeń sprzed lat – byli zmuszeni eksplorować je pieszo. Na szczęście tak nie jest i w zasadzie mniej więcej po godzinie rozgrywki otrzymujemy dostęp do smoka, z którym spędzimy naprawdę sporo czasu. Zapomnijcie jednak o klasycznych latających wierzchowcach ze sztywno ustawioną prędkością, bo Dragonriding to prawdziwa rewolucja, która w dużym stopniu zmienia doznania z rozgrywki. Sprawia, że eksploracja jest angażująca i wymaga czegoś więcej niż trzymanie jednego przycisku.
Gdy zasiądziemy na grzbiecie naszego wyjątkowego smoka, otrzymujemy nowe umiejętności, a także specjalny zasób w postaci energii skrzydlatego towarzysza. Jest ona zużywana do zwiększania prędkości i wznoszenia się w powietrze. Jeśli energia się skończy, to zaczniemy opadać. Przyznaję, że początkowo sprawiało mi to pewne problemy i zdarzało się, że nawet dolecenie w pozornie niezbyt wysokie miejsce było trudne. Praktyka przychodzi z czasem i wymaga przestawienia się na fakt, że tym razem latanie korzysta z praw fizyki (pikując, zwiększamy prędkość itp.), ale gdy już osiągnięcie wprawę, to z pewnością poczujecie satysfakcję! Szczególnie że Dragonriding pozwala na osiągnięcie znacznie większych prędkości niż klasyczne wierzchowce. Po połączeniu umiejętności gracza, smoka i odrobinę szczęścia będziecie w stanie błyskawicznie pokonywać ogromne odległości, jednocześnie świetnie się przy tym bawiąc.
Dragonriding nie ogranicza się wyłącznie do samego lotu, bo deweloperzy ze studia Blizzard zadbali również o swego rodzaju tuning: zarówno ten zwiększający osiągi, jak i wizualny. I tak podczas szybowania możemy zdobywać punkty, które następnie pozwalają na odblokowanie dodatkowych umiejętności (np. zwiększających energię czy tempo jej regeneracji), a z różnego rodzaju aktywności jesteśmy w stanie pozyskać przedmioty odblokowujące nowe opcje kosmetyczne. W wybranych miejscach jesteśmy w stanie zmienić m.in. rogi czy ogon wierzchowca, a nawet całkowicie odmienić jego wygląd. To nie tylko dodatkowa zabawa, ale też sposób na spersonalizowanie towarzysza, a tym samym zżycie się z nim w jeszcze większym stopniu.
Miotaj ogniem lub lecz
Pozytywne wrażenie robi także Draktyrski Przywoływacz, czyli pierwsze w historii WoW połączenie rasy i klasy. Humanoidalne smoki mogą wybrać jedną z dwóch dróg rozwoju: Devastation nastawione na zadawanie obrażeń oraz lecznicze Preservation. Obie te specjalizacje oferują ciekawe, niespotykane do tej pory mechaniki, na czele z możliwością "doładowania" umiejętności tak, by zwiększyć ich efekty. W ten sposób jesteśmy w stanie objąć ich działaniem więcej celów lub zadać większe obrażenia. Oczywiście nie ma nic za darmo i wiąże się z tym pewne ryzyko: podczas "ładowania się" musimy stać w miejscu i jesteśmy podatni na ataki, a efekty, takie jak na przykład ogłuszenie, są w stanie mocno pokrzyżować nam szyki lub nawet skończyć się dla nas śmiercią, zwłaszcza gdy toczymy bój z kilkoma wrogami jednocześnie.
Do grania jako Draktyr trzeba przywyknąć, podobnie jak do Dragonridingu. Obie specjalizacje są dość proste do opanowania na ich najbardziej podstawowym poziomie. Grając solo czy wykonując najprostsze lochy, możecie z powodzeniem zadawać duże obrażenia oraz skutecznie utrzymywać sojuszników przy życiu. Istnieje jednak spore pole do popisu, by wyciągnąć z tej klasy znacznie więcej, a na forach czy specjalistycznych stronach można znaleźć skomplikowane ekspertyzy i rozpiski, które pozwalają zmaksymalizować zadawane obrażenia czy leczone zdrowie.
Zmiany, zmiany, zmiany!
We wstępie wspominałem, że Blizzard wreszcie zaczął słuchać graczy. Najlepszym na to dowodem są zmiany, jakie wprowadzono w systemie talentów. Zrezygnowano z wybierania kilku opcji co 15 poziomów, zamiast tego przy każdym awansie dostajemy nowe możliwości rozwoju. Wybór jest naprawdę spory, a to daje dużo większą elastyczność przy tworzeniu buildów. Jasne, w dalszym ciągu istnieją "jedyne słuszne wybory" pod konkretne typy hardkorowej aktywności (raidy, Mythic+ czy PvP), ale osoby, którym nie zależy na absolutnie jak najlepszych wynikach, mogą się przy tym pobawić i zbudować bohatera tak, jak tylko zechcą. To duży plus i coś, czego mi w World of Warcraft brakowało – wreszcie nie czuję się zmuszany do grania postacią, która na dobrą sprawę jest wypadkową tego, co "wypada" wybierać, i tego, na co pozwalają twórcy.
Swoje znaczenie odzyskały również profesje, w ostatnich latach wyraźnie zsuwane na margines. Także one zostały znacząco przebudowane: gracze trudniący się "craftingiem" mogą znowu wytwarzać przedmioty, które się do czegoś przydają i nie wymienia się ich po wykonaniu kilku pierwszych lepszych questów. Świetnie wypada też system ułatwiający oferowanie swoich usług innym osobom – przypomina to nieco dom aukcyjny, jest wygodne i bardzo intuicyjne. Profesje nie są może jeszcze tak rozbudowane i angażujące, jak w konkurencyjnym Final Fantasy XIV, ale jest to zdecydowanie krok w dobrym kierunku. Żałuję jedynie, że Blizzard nie wykorzystał tej okazji do przywrócenia archeologii.
Zaskoczeniem okazał się też poziom trudności. Zdecydowanie nie jest tak trudno jak przy absolutnych początkach tego MMORPG, ale lochy są całkiem przyjemne i oferują jakieś wyzwanie. Nie jest to coś, co na "normalu" da się przejść na absolutnym autopilocie, choć oczywiście po części może wynikać to z dwóch czynników: napływu nowych graczy oraz braku potężniejszego sprzętu. Czas na prawdziwą weryfikację poziomu trudności przyjdzie dopiero za jakiś czas.
Dragonflight to dodatek do gry, która jest na rynku obecna od 18 lat, ale gdybym o tym nie wiedział, to dałbym jej góra 10 lat. Owszem, oprawa wyraźnie odstaje od współczesnych tytułów dla jednego gracza, ale twórcy z każdym rozszerzeniem aplikowali kolejne poprawki, dzięki czemu, w połączeniu z charakterystycznym stylem, któremu daleko do realizmu, całość nadal trzyma się przyzwoicie. Czasami zresztą nawet lepiej niż tylko przyzwoicie, bo niektóre miejscówki robią wrażenie, a i animacje towarzyszące zaklęciom Draktyrów również mogą się podobać. Nie sposób pominąć również usprawnień interfejsu – ten został mocno zmodyfikowany i nie jest już tak archaiczny, jak wcześniej, a całość zyskała na przejrzystości.
Pierwszy zwiastun World of Warcraft: Dragonflight nie wywołał u mnie większych emocji, ale już pierwsze godziny spędzone na Dragon Isles przekonały mnie do tego, co tym razem przygotował Blizzard. W zasadzie wszystkie wprowadzone zmiany są na plus, nowe regiony zwiedza się z przyjemnością, a rozgrywka i mnogość dostępnych aktywności nadal bawią. Zdaję sobie sprawę, że poprzednie dodatki również robiły dobre pierwsze wrażenie, ale nie czułem w nich tego, co czuję w tym przypadku. Tym razem przygotowano naprawdę solidny fundament pod dalszy rozwój i z całych sił trzymam kciuki, że uda się zbudować na nim coś, co będzie oferować świetną zabawę przez kolejne dwa lata.