Nowy producent wykonawczy korzysta z narzędzia, które pozwala posprzątać w serialu po swoich poprzednikach, i takim oto sposobem w premierze mamy spory skok w czasie wprowadzający ogromne zmiany w formie i jakości opowiadanej historii. Co ciekawe, tak naprawę początek (przed przeskokiem) oferuje widzom jedyne sceny akcji w tym odcinku. To zupełnie inne podejście niż w poprzednich sezonach, gdy twórcy rozpoczynali od wielkiego bum i z czasem napięcie w całej serii malało.

Najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć nowy członek ekipy produkcyjnej, było rozbicie grupy bohaterów. Dzięki temu nie musimy się martwić marnymi relacjami, które w żadnym stopniu nie przekonują i wprowadzają niskiej jakości elementy obyczajowe. Podzielenie fabuły na kilka wątków, których podstawą jest członek rodziny Masonów, jak na razie sprawdza się, bo historia ma sens i potrafi zaciekawić.

Weźmy za przykład wątek Toma Masona, zamkniętego w obozie dla ludzi. Dostajemy strzępki informacji o nowym planie Espheni, które wystarczająco dobrze intrygują. Skąd taka zmiana? Do czego ma to doprowadzić? Wydaje się, że Espheni umyślnie izolują Toma od reszty, bo wiedzą, że jako jednostka przywódcza stanowi on zagrożenie. Trochę zabawnie wygląda motyw tworzenia zamaskowanego mściciela, który dla ludzi staje się symbolem, a dla kosmitów - znakiem, że coś jest na rzeczy. I w tym miejscu tak naprawdę czuć zmianę we Wrogim niebie - dostajemy wstęp do interesującego wątku, który nie razi absurdami, rodzinnym dramatem czy innymi niedorzecznościami, jakie często obserwowaliśmy w poprzednich sezonach (choć w 3. serii już najmniej).

[video-browser playlist="633843" suggest=""]

Niepokojący jest wątek Alexis, ponieważ obawiam się, że twórcy będą chcieli na siłę wprowadzić tutaj motyw fanatyzmu religijnego, który temu serialowi nie jest potrzebny. Czuć to w zachowaniu wszystkich postaci względem białowłosej kobiety (inspiracje Daenerys z Gry o tron?). Na razie wiadomo niewiele, ale jest element, który wygląda co najmniej nieźle - moc Alexis wyraźnie się zwiększyła, skoro bohaterka stworzyła jakąś barierę przeciwko Espheni. Trudno na tę chwilę powiedzieć, w którą stronę może się ten wątek rozwinąć, bo dostajemy podbudowę sugerującą pseudoreligijne dyrdymały, ale równie dobrze scenarzyści mogą go poprowadzić w zupełnie innym kierunku. Z oceną trzeba jeszcze zaczekać.

Historia Matta Masona może się podobać, bo pokazuje pewne odcięcie się producentów od poprzednich sezonów Wrogiego nieba. Zmiana taktyki Espheni na indoktrynację inspirowaną nazistowskimi Niemcami może okazać się ciekawszym zabiegiem niż kontrolowanie dzieci technologią. Drzemie w tym większy potencjał na bardziej przejmujący dramat z drugim dnem niż w dotąd prezentowanej wymuszanej i sztucznej tragedii. To też może pokazać Matta w innym świetle - teraz to on musi być przywódcą rebelii, który wykaże się rozsądkiem, inteligencją i odpowiednim planem. Tutaj również dostajemy niewiele informacji, ale obrany kierunek działa i potrafi zaciekawić (nawet pomimo oparcia go na kliszy). Wszystko wskazuje na to, że będzie z tym związany wątek Anne Mason, która w końcu staje się wyrazistszą postacią i nie jest już tylko tłem dla reszty wydarzeń. Moon Bloodgood potrafi grać twarde, wojownicze kobiety, więc dobrze, że w końcu ktoś sobie o tym przypomniał i zdecydował zmienić tę postać w pewną siebie przywódczynię.

Wrogie niebo w premierze 4. sezonu staje się serialem trochę innym i raczej pod wieloma względami lepszym niż dotychczas. Zachowanie postaci, relacje międzyludzkie, nowy plan kosmitów i poczucie beznadziejności ziemian stoją na solidnym poziomie i nie straszą absurdalnymi rozwiązaniami, których nie brakowało w poprzednich seriach. Odcinek "Ghost in the Machine" intryguje i obiecuje ciekawy kierunek rozwoju. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj