Otwierające 12 minut pierwszego odcinka 4. sezonu Yellowstone wciskało w fotel aż miło. Akcja rozpoczęła się w tym samym miejscu, w którym twórcy pozostawili widzów w szoku w końcówce poprzedniej serii po masywnym cliffhangerze, w którym przeprowadzono brutalny zamach na poszczególnych członków rodziny Duttonów. Beth wyszła cało z wybuchu bomby, ale była mocno poparzona (solidna charakteryzacja) i nieco oszołomiona. Scena, w której zapala papierosa na zewnątrz budynku, była trochę przerysowana, ale pasowała do jej niezłomnego charakteru. Jakby manifestowała całą sobą, że co ją nie zabije, to ją wzmocni niemal w dosłownym tego wyrażenia znaczeniu. Z kolei Kayce od razu przystąpił do działania, nie tylko odpierając atak, ale też ścigając napastników. Strzelanina była bezpardonowa – taka, żeby bez litości wyeliminować przeciwników. Jej surowa efektowność robiła wrażenie, bo aż wstrzymywało się oddech. Bohater został postrzelony, ale niepewność o jego los trwała krótko, bo szybko się okazało, że również przetrwał tę napaść. Najbardziej jednak interesowało, czy John Dutton przeżyje, bo to on został najpoważniej ranny w końcówce 3. sezonu. Na początku odcinka wykrwawiał się na środku drogi (ale jeszcze przytomnie dał wskazówkę, kogo ścigać), co najbardziej emocjonowało w całej ten dynamicznej sekwencji akcji. Znalazł go Rip, ale walka z czasem wciąż trwała, aż do przejęcia go przez helikopter ratunkowy. Trochę to przypominało walkę o życie Johna z 2. sezonu, gdzie też było z nim krucho. Można powiedzieć, że dostaliśmy powtórkę z rozrywki, bo znowu oszukał przeznaczenie ku uldze wszystkich widzów. I chyba jest w tym ziarno prawdy, że prędzej sam doprowadzi do własnej śmierci, niż ktoś go zabije. Natomiast dobrze, że głowa rodziny Duttonów przeżyła i wraca do sił po przeskoku czasowym. Kevin Costner, który wciela się w tę postać, jest ostoją serialu. Jego bohater jest szorstki, uparty, ale roztacza wokół siebie niezwykłą aurę stanowczości i troski o rodzinne ranczo. Jego brak odbiłby się negatywnie w Yellowstone, ale o to nie musimy się już martwić.  Pozostaje kwestia tego, kto zaatakował Duttonów. Na celowniku znalazła się bojówka powiązana z Jamiem, którą John ma w planach wyeliminować za to, co zrobili jemu oraz jego dzieciom. Twórcy w dwóch nowych odcinkach mało czasu poświęcili czarnej owcy rodziny. Scena w biurze z Beth, która groziła mu śmiercią, była całkiem zabawna, gdy odskakiwał od niej w przerażeniu. Dawno tego nie widzieliśmy w ich wykonaniu, jak bohaterka wyżywa się w swoim zadziornym stylu na bracie. Cieszy, że twórcy sięgnęli do korzeni serialu, a przy okazji szybko wyjaśniono, gdzie Jamie się w tym czasie podziewał. A także pokazano, że kupuje własną posiadłość za namową biologicznego ojca, który ma na niego duży wpływ. Ciekawi, jak ta historia się rozwinie, gdy John przekona się, po czyjej stronie stoi jego adoptowany syn. Na trop zleceniodawcy zamachów może naprowadzić Rainwater, w którego kasynie niejaki Chester Spears chwalił się, że to on zaplanował atak na Duttonów. Choć Brad Carter w tej roli był przekonujący, bo jego postać była odpowiednio irytująca, to sceny kradł Mo Brings Plenty. Ten rdzenny mieszkaniec Ameryki emanował niezmąconym spokojem nawet wtedy, gdy torturował Cartera. Jednocześnie też budził grozę, gdy zapowiedział, że dopadnie jego rodzinę, jeśli mu nie zdradzi prawdy. W każdym razie indiański wódz najprawdopodobniej będzie mieć asa w rękawie, wiedząc, kto stoi za zamachem, ale widzowie muszą się uzbroić w cierpliwość, żeby poznać nazwisko.
fot. Paramount Pictures
+16 więcej
W dwóch premierowych odcinkach przywitaliśmy nowe twarze w 4. sezonie. Pierwszą z nich jest Carter, którego ojciec zmarł w szpitalu, w którym leżał John. Niespodziewanie powstała więź między chłopakiem a Beth, która okazała mu wsparcie (wzruszająca scena w szpitalu). Niesamowite, jak błyskawicznie te postacie znalazły wspólny język, co wypadło bardzo naturalnie i bez wysiłku. Z jednej strony wyraźnie widać cel twórców, którzy chcieli wcisnąć do fabuły chłopaka przypominającego z charakteru Ripa jako ich adoptowanego syna. Możliwe, że szukają następcy Tate’a, który został zapomniany (podobnie jak Monica) w tych odcinkach. Ale z drugiej strony młodziutki Finn Little jako Carter jest tak przekonujący w swojej roli i tak szybko zyskał sympatię, że ten wątek okazał się jednym z najciekawszych w obu epizodach. Nie tylko świetnie zagrał w scenach z Kelly Reilly, ale również z Colem Hauserem oraz Kevinem Costnerem, którzy mają naturalny talent do gry z dziećmi. Historia Cartera na razie rozwija się przewidywalnie i sztampowo, bo trafił na ranczo, gdzie zaopiekowali się nim Beth i Rip, ale dzięki utalentowanemu młodemu aktorowi ogląda się ją z nieskrywaną przyjemnością. Kolejną nową bohaterką w serialu jest Caroline Warner, w którą wciela się Jacki Weaver. To kolejna postać, która będzie uprzykrzać życie Rainwaterowi i pewnie Duttonom o nowe inwestycje na terenie rancza i rezerwatu. Sprawiła dobre pierwsze wrażenie, ale przekonamy się o jej wartości dla fabuły w kolejnych epizodach. Znając ten serial i tego typu postacie, tylko trochę namiesza w historii jako kolejna osoba chcąca wzbogacić się na głównych bohaterach, aż scenarzyści się nią znudzą i postanowią bez ceregieli się jej pozbyć. Tak jak to zrobili z Roarkem, którego w końcówce pierwszego odcinka zabił Rip, rzucając na niego jadowitego węża. Szkoda, bo Josh Holloway był ciekawym dodatkiem do fabuły, a sposób w jaki potraktowano tę postać, nie był satysfakcjonujący, choć na pewno zaskoczyło to wydarzenie.  Pojawiła się również retrospekcja, w której przodek Johna Duttona dogadał się z rdzennymi mieszkańcami Ameryki, pozwalając im pochować członka rodziny na ranczu. Była ona trochę oderwana od całej historii, ale możliwe, że ma coś wspólnego z odkryciem szczątków na terenie budowy z drugiego epizodu. Poza tym Gregory Zaragoza, który wcielał się w rolę indiańskiego wodza, ani trochę nie przekonywał w swojej kreacji z powodu silnego, amerykańskiego akcentu. Przez to sceny prezentowały się sztucznie i ciężko się było w nie wczuć. Twórcy za sprawą tego flashbacka prawdopodobnie chcieli przypomnieć widzom, że już niedługo premierę ma spin-off Yellowstone zatytułowany 1883. Choć w tym wypadku akcja rozgrywała się 10 lat później, to pojawił się w nim Tim McGraw. Ta scena pozwoliła po raz pierwszy przyjrzeć się jego bohaterowi, który odegra ważną rolę w nowym serialu. Aktor gra solidnie, więc duch Yellowstone zostanie zachowany w jego spin-offie. Nie można zapomnieć o Jimmym, który w finale 3. sezonu spadł z konia. Znowu uszkodził sobie kręgosłup i powoli dochodzi do siebie. Jego rozmowa z zawiedzionym jego postawą Johnem nie przyniosła większych emocji. Bardzo możliwe, że losy Jimmy’ego będzie można śledzić w kolejnym spin-offie pod roboczym tytułem 6666. Co prawda jego obsada nie została potwierdzona, ale skoro Dutton nakazał bohaterowi wyruszyć w drogę z Travisem, to miałoby to sens. Na uwagę zasługuje świetny powrót Taylora Sheridana do tej roli. Twórca serialu i jego spin-offów popisał się doskonałymi umiejętnościami ujeżdżania koni. Warto było czekać ponad rok na nowe odcinki Yellowstone. Oba epizody nie zawiodły, ponieważ biła od nich wysoka jakość. Fabuła rozwija się swoim niespiesznym tempem, ale też nie zabrakło dynamicznej akcji. W serialu nagromadziło się tak wiele postaci, że trudno było poświęcić każdej odpowiednią ilość czasu (brak Moniki, mało scen z ekipą kowbojów z baraku). Ale wynagrodzili to inni bohaterowie, których uwielbiamy, a także majestatyczne krajobrazy Montany oraz wspaniała muzyka w tle. Odcinki przyniosły mnóstwo przyjemności z ich oglądania. Prawdziwa uczta dla oka. Oby ten wysoki poziom został utrzymany również w kolejnych epizodach!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj