Your Honor to z założenia ponury dramat dylematów etycznych. Bryan Cranston wciela się w nim w sędziego Michaela Desiato, którego oddanie prawu zostaje poddane próbie: jego syn powoduje wypadek, w wyniku którego umiera inny młody mężczyzna. Instynkt sędziego podpowiada Michaelowi praworządne działanie: pierworodny powinien stanąć przed sądem i przyznać się do winy. Wkrótce jednak dowiaduje się, że ofiarą był syn bossa lokalnej mafii, Jimmy'ego Baxtera (w tej roli Michael Stuhlbarg), który nie ma zamiaru czekać na wyrok sądu. Desiato, rzecz jasna, decyduje się ocalić jedynego potomka, pociągając za odpowiednie sznurki i preparując alibi. Nie jest przesadą stwierdzenie, że Bryan Cranston dźwiga serial na swoich barkach, jednocześnie wyświadczając twórcom niedźwiedzią przysługę. Fabularny fundament, czyli motyw szarego człowieka, który staje się przestępcą dla dobra rodziny (jak sam twierdzi) w zestawieniu z twarzą Cranstona siłą rzeczy skłania do porównań z pewnym serialem z 2008 roku. Niestety, w zestawieniu z Breaking Bad, Your Honor przegrywa na każdym  (dosłownie każdym!) polu. Nie da się jednak ukryć, że aktor i tym razem – zero zaskoczenia – radzi sobie świetnie, doskonale dostrajając się do postaci pokroju Desiato. Pierwsze dwa odcinki potrafią przykuć do ekranu: jesteśmy świadkami druzgocących wydarzeń, które napędzają właściwą akcję. Mocne, generujące napięcie sekwencje otwierające i ich pierwsze konsekwencje budują zainteresowanie i angażują. Your Honor wydaje się zmierzać w stronę produkcji oscylującej wokół kolejnych etycznych dylematów i, być może, zadającej kilka prowokujących pytań. Co ty zrobiłabyś lub zrobiłbyś na jego miejscu? To był atrakcyjny punkt wyjściowy. Desiato, podążając ścieżką bezprawia, odkrywa, że wykształcenie prawnicze doskonale przygotowało go do tej zdrady ideałów. Poziom skuteczności i swoista lekkość działania zastanawia – czy zawsze posiadał skrywane przed światem (i sobą samym) oblicze przestępcy? Sędzia wie, jak przygotować syna do przesłuchania, jak ukryć dowody i zasiać wątpliwości, jak dobrze wykorzystać koneksje, w tym politycznych sojuszników. Tymczasem Baxter finansuje własne śledztwo, z dala od spojrzeń stróżów prawa. Niestety, najbardziej szwankuje scenariusz, który kładzie nacisk na kolejne zwroty akcji i upiera się, by każdy problem ciągnął za sobą trzy kolejne, nierzadko niedorzeczne: napięcie szybko się ulatnia, pozostawiając po sobie jedynie irytację. Z jakiegoś powodu twórcy z maniakalnym uporem próbują powiązać ze sobą poszczególnych bohaterów, nie dbając o to, czy wydaje się to prawdopodobne. Szkoda, że zamiast tego nie podjęli próby uatrakcyjnienia tych bohaterów, momentami szokująco archetypicznych (tudzież – jak w przypadku członków gangu – wręcz kuriozalnych). To na tej płaszczyźnie Your Honor zawodzi najbardziej. Autorom nie udało się zbudować choć jednego naprawdę przekonującego charakteru. Serial wiele czasu poświęca wspomnianym machinacjom, gdy jednak weźmiemy pod lupę wszystkie niepotrzebnie piętrzące się wątki poboczne, zobaczymy, że są one rozczarowująco puste. Atmosfera prowokacji i dylematów pęka jak mydlana bańka: twórcy nie potrafią ująć co ciekawszych z założenia rozterek w naprawdę interesujący sposób. Bezrefleksyjna opowieść nie pozwala sobie na komentarze czy spostrzeżenia. Brnie, potykając się o kolejne fabularne kłody, które czynią seans męczącym i zniechęcającym do kontynuacji. Upór widza nie zostanie nagrodzony: szekspirowski finał okazuje się absolutnie rozczarowujący. Zrezygnowano z bardziej błyskotliwego wydźwięku czy pewnego rodzaju poetyckiej sprawiedliwości na rzecz krwawego, zaskakującego w ten niesatysfakcjonujący sposób chwytu. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj